Dotarliśmy na miejsce cało i bezpiecznie…
Dziś mija nasz trzeci dzień w CALM – Children and Life Mission w Namugongo w Ugandzie.
Jest nam tu naprawdę dobrze. No i pomału zaczynamy się w tej afrykańskiej rzeczywistości odnajdować…Jest to o tyle łatwiejsze, że Ugandyjczycy są bardzo życzliwi i otwarci. Poza tym jest to ojciec Ryszard, no i chłopcy, którzy cały czas szukają kontaktu z nami.
Pierwszą oznaką ogromnej otwartości było to, że już pierwszego dnia przywitali nas wszyscy chłopcy (czekali na nas przy bramie wjazdowej), a grała dla nas orkiestra dęta, której towarzyszył mini pokaz akrobatyczny w wykonaniu Ivana. Nie wiem, czy kiedykolwiek byliśmy tak wyczekiwanymi gośćmi...
Zaraz potem uczestniczyliśmy we Mszy Św. – dziwne uczucie, gdy wszystkie małe czarnoskóre brzdące wpatrzone są w nas – tylko im te wielkie oczy widać…no i zęby, bo cały czas się do nas uśmiechają…my oczywiście do nich też….hehehe
Wczoraj około 13:00 pojechaliśmy z Josephem (wychowawcą) do szkoły, w której się uczą chłopcy, by im zawieść posiłek…(zapomniałam nazwy, ale wygląda jak biała gęsta zawiesina…- chłopcy mówią, że dodaje sił).
Potem około 16:00 graliśmy z maluchami w piłkę, a wieczorem uczyliśmy ich.. matematyki. Musieliśmy odkopać w swoich głowach dyski z matematyką (ułamki), no i oczywiście tłumaczyć im wszystko po angielsku….Chyba poszło gładko (Ukłony dla Joli S. – ona wie za co).
Dziś za jakąś godzinę znowu wybieramy się do szkoły z posiłkiem…Obiecaliśmy chłopakom…
A tak poza tym, to życie biegnie tu znacznie wolniej niż u nas.
AAAA, w pokoju mieszka z nami dwóch lokatorów: czarna i zielona jaszczurka…. Przemo chciał je wykurzyć, ale okazuje się, że to pożyteczne kreatury – zżerają komary, muchy itp. Oby tylko do naszych rzeczy się nie dobierały...
Ośrodek naprawdę robi wrażenie…właśnie kończy się budowa kościoła…
Całe CALM to taka oaza w tym ugandyjskim krajobrazie – szczególnie dla chłopców, którzy w większości przypadków przed trafieniem do Namugongo nie mieli dachu nad głową.
Co jeszcze??? Od czasu do czasu, gdy chłopcy są w szkole, po ośrodku snują się jakieś maluchy, które dopadła malaria… Są bardzo osłabione i nie mają na nic siły... Ale cukierki zawsze wciągną…hehehe. Co ciekawe, polskie dziecko, gdy choruje cały czas marudzi, płacze i w wielu przypadkach w czasie choroby jest podwójnie rozpieszczane przez rodziców... Joseph, który od wczoraj choruje jest niesamowicie dzielny...
Ściskamy Was mocno
Madzia i Przemo
Fajnie że zaczeliście pisac zagladam tu kilka razy dziennie poozdrawiam Was Jarek
OdpowiedzUsuńNo, dzieci, tylko nie opalajcie się za mocno, bo Patrysia Was nie pozna po powrocie;)
OdpowiedzUsuńTe jaszczurki, to taki lokalny Raid, tak?
Jesteśmy z Wami, pamiętamy przed Panem, tęsknimy i kochamy Was :*
Borowiki
Dobra - postaramy się o jakąś orkiestrę na Wasz powrót hehe.
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się.
Ks. TOmek M.
mnie to ta historia z Jaszczurkami najbardziej rozśmieszyła hehhe . U nas to takie ho ho ho - dużo pewnie by kosztowały ;p Dajcie swoim współlokatorom imiona!;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Agata M.
no wreszcie jakieś wieści z Afryki... Pozdrawiam i cieszę się, że dotarliście szczęśliwie! CAŁUJĘ - GosiaS.
OdpowiedzUsuńFajnie,że jesteście już na miejscu i tak dobrze się tam czujecie:)Trzymajcie się ciepło.Pozdrawiamy Luiza i Bato
OdpowiedzUsuń