środa, 29 lipca 2009

Chłopcy z CALM

Wczoraj minął miesiąc od kiedy tu przyjechaliśmy. To już praktycznie połowa naszego pobytu w CALM. Nawet nie wiemy, kiedy ten czas minął.


Każdy z chłopców nam coś pokazuje, a my chłoniemy tę naukę jak gąbka.


15-letni Simon to dowód, że z dziecka ulicy (żył 7 lat na ulicach Kampali) można wyrosnąć na świetnego chłopaka, bardzo ciekawego życia (cały czas pyta nas o życie w Polsce, o rolę kobiet w Europie, o podziały rasowe, o historię naszego kraju). 9-letni Joshua zarażony wirusem HIV uczy nas przezwyciężać lęk związany z obcowaniem z chorymi na tę afrykańską plagę (podobno co czwarta osoba w Ugandzie jest zarażona). Joseph jest dowodem na to, że dziecko urodzone przez prostytutkę, dziecko, które ma lekki niedowład prawej strony ciała, może być cudownie otwartym chłopcem, który jest jednym z lepszych uczniów w klasie.

Każdy z chłopców to inna, trudna historia. Na szczęście większość tych bolesnych doświadczeń chłopców to już przeszłość.

piątek, 24 lipca 2009

Przedstawienie, spacer i błogosławieństwo

W ubiegłą niedzielę przygotowaliśmy przedstawienie z okazji Missionary Childhood Day. Mimo że chłopcy z CALM dość trudno angażowali się do pracy, to jednak w końcu zebraliśmy jakąś dwudziestkę najbardziej zapalonych i ten skit chyba należy uznać za nasz wspólny wolontariacki sukces. Nasi aktorzy nagrodzeni zostali gromkimi brawami. Po przedstawieniu mieliśmy wspólny uroczysty obiad pod gołym niebem (kilka fotek znajdziecie po kliknięciu w zdjęcie „Maluchy z CALM”).

Zaczynamy coraz bardziej poznawać Ugandę i jej mieszkańców. Kilka dni temu wybraliśmy się na krótki spacer niedaleko ośrodka. Przechodząc obok domów (w większości przypadków lepianek) cały czas słyszeliśmy komentarze na nasz temat… Nie rozumiemy oczywiście luganda, ale słowa „muzungu” czy też „buzungu” są już nam dobrze znane. Generalnie biali wzbudzają tu dość dużą sensację. Dzieci na nasz widok płaczą (chyba ze strachu) lub też wyciągają ręce po słodycze… Dorośli bacznie nas obserwują. Gdy ich pozdrawiamy, na ich czarnych twarzach rysuje się szeroki uśmiech zaskoczenia… A jak już coś powiemy w luganda (chłopcy nauczyli nas kilku podstawowych grzecznościowych zwrotów)... to dopiero są szczęśliwi… Aaa, bardzo ciekawa rzecz. Widzieliśmy jak wyrabia się tutaj cegły (fotki w albumie „Uganda - ludzie”). Zaczepiliśmy człowieka, który właśnie „produkował” cegły, by budować sobie dom. Miał specjalną drewniana formę, w którą nakładał glinę, nadawał jej odpowiedni kształt, a potem układał na ziemi, po to, by te cegły później wypalać. Ciekawy widok…trochę nie z tej epoki… No i niesamowicie otwarty radosny człowiek…

Najważniejsza informacja dla mieszkańców tego maleńkiego kraju: doczekaliśmy się deszczu… To błogosławieństwo dla Ugandy. Od długiego czasu nie padało i w wielu miejscach tego kraju panuje ogromna susza. Na północy bardzo wielu ludzi umarło z powodu głodu. W telewizji cały czas pokazują zdjęcia z północnych dystryktów, gdzie ludzie opłakują swoich bliskich. Ten tutejszy świat wydaje się zupełnie inny od naszego… Jakby się cofnąć o jakieś kilkadziesiąt (jak nie więcej) lat wstecz.

wtorek, 21 lipca 2009

Piasek w oczach...

Czerwony piasek Ugandy często wpada do oczu – szczególnie, gdy idziemy drogą z CALM do Namugongo. Droga jest piaszczysta, więc gdy mijają nas samochody lub boda-boda (motocykle-taksówki, które mogą zabrać nawet do trzech pasażerów) nie ma szans, by piasek nie dostał się do oczu. Często nie pomaga nawet osłona w postaci okularów słonecznych… Jak tego piasku wleci nam trochę, to oczy strasznie pieką tak, że później trzemy je cały czas rękoma. Potem zaczynają łzawić… Wraz ze łzami piasek usuwany jest z oczu… Potem wszystko wraca do normy.

Idąc po tej ognisto-czerwonej drodze uświadamiamy sobie, że często mamy w oczach „piasek”, który nam nie przeszkadza…Ziarnko po ziarnku wpada do oka, a my często nawet tego nie odczuwamy. Potem ten piasek zamazuje rzeczywisty obraz świata, w którym żyjemy… Nie pozwala dostrzegać krzywdy drugiego człowieka, cierpienia, choroby, prawdy. Można to porównać do takiej chmury piasku, która się tworzy, gdy przejeżdża samochód. Przez tę chmurę kurzu nie widać tego, co jest za nią... To taka ściana, oddzielająca nas od tego, co prawdziwe.

Zadajemy sobie wtedy pytanie, ile razy ten „piasek” wpadł nam do oczu i my nie zwróciliśmy na to uwagi? Pięć, dziesięć, dwadzieścia, a może tysiąc lub więcej… A ile tego piasku mamy teraz? Czego nie widzimy?


Wiemy, że każde ziarenko piasku usunięte z oka, to taki mały kroczek w dobrą stronę, to nieustanne wzrastanie w tym, do czego zostaliśmy powołani. To krok do przodu w naszej DRODZE.

poniedziałek, 20 lipca 2009

Praktyczne informacje - ciąg dalszy

Od kiedy jesteśmy w Ugandzie bacznie obserwuję różne rzeczy związane z moimi zainteresowaniami zawodowymi, czyli gospodarką, inwestycjami, infrastrukturą. Poruszając się trochę po Ugandzie, widzimy wiele budujących się domów. Architektonicznie nie są to jakieś wymyślne projekty, jednak sposób budowania jest bardzo interesujący i w sumie znacznie różniący się od tego znanego nam ze współczesnej Europy. Materiał, z którego tu się buduje to czerwona cegła, którą Ugandyjczycy sami wypalają. Praktycznie na każdym placu budowy można dostrzec piec służący do wypalania cegieł, które są jeszcze bardziej czerwone niż tutejsza ziemia. Rzadko który dom jest otynkowany, natomiast prawie każdy dom ma w oknach kraty. Domy murowane należą do rzadkości i głównie znajdują się w dużych miastach lub ich bliskich okolicach. Większość ludzi mieszka w lepiankach budowanych z gliny lub drewna, gdzie dach pokryty jest trzciną lub liśćmi bananowca. Kolejną rzeczą, myślę, dość ciekawą jest kwestia wody. Uganda leży na podmokłych terenach, co też sprawia, że jest tu bardzo dużo przepięknej roślinności. Wodociągi są praktycznie w głównych miastach i to jeszcze nie wszystkich. Większość ludzi zaopatruje się w wodę dzięki studniom, których też jest niewiele - z reguły jedna studnia na kilka rodzin. A że rodziny są tu bardzo liczne (standardowo około ośmioro dzieci) i choć wody jest sporo, to przepustowość w korzystaniu z jednej studni – średnia. Tam, gdzie są studnie, nie ma kanalizacji, w związku z czym ścieki odprowadzane sa w ziemię. Ciekawostka jest to, że rzadko kiedy dochodzi do zanieczyszczenia wody gruntowej, co wynika z tego, że tutejsza czerwona ziemia posiada w sobie bardzo dużo związków uniemożliwiających skażenie wody gruntowej. (bardzo ogólnie to opisałem, ale dla ciekawskich mogę zgłębić temat po powrocie) Jeśli chodzi o gospodarczą stronę Ugandy, to wstrzymam się jeszcze ze swoimi komentarzami, bo cały czas odkrywam coś nowego.

sobota, 18 lipca 2009

Poczuj serce


Czy żyjesz w zgodzie z własnym sercem? czy zaglądasz czasami w swoje serce?
Życie Ugandyjczyków, historie chłopców, rozmowy z przypadkowo napotkanymi ludźmi, cała tutejsza atmosfera sprawia, że zaczynam ,,zaglądać” w swoje serce.

Ostatnio uczyłem chłopaków rzeczy związanych z opatrywaniem drobnych ran, skaleczeń i całkiem przypadkowo odkryłem, że oni nie wiedzą nic o istnieniu tętnicy, na której można wyczuć puls bijącego serca. Spytałem się zatem, czy chcą poczuć swoje serce… Oczywiście wszyscy byli jak najbardziej ,,za”. Układałem ich dwa palce na tętnicy szyjnej, zadając pytanie „can you feel it?”. Na początku odpowiedzi były różne, ale po około godzinie wszyscy byli pewni o posiadaniu własnego serca. Stwierdzili, że zanim wstaną z łóżka, będą sprawdzać czy ich serce bije.

Zwracam tutaj uwagę na rzeczy, których wcześniej nie dostrzegałem, które tak bardzo spowszedniały, że przestały cieszyć. Tutaj człowiek jeszcze bardziej dostrzega i docenia piękno tych małych, zwyczajnych – oczywistych rzeczy. Zachwycającym jest picie herbaty wczesnym rankiem, kiedy to jeszcze powietrze jest świeże, rosa na trawie przyjemnie chłodna, a serce pełne siły do pracy.

Dla tych którzy czytają bloga zachęta: ,,poczuj swoje serce” – może powie ci coś, co zmieni twój dzień, tydzień, miesiąc, rok, życie. A co On chce nam przez to powiedzieć? Odpowiedź ukryta jest w: 2 Kor 4,18.

środa, 15 lipca 2009

Nasze zadanie, tutejsza mentalność i poszukiwania szczura

W niedzielę obchodzony jest w Ugandzie Missionary Childhood Day i z tej okazji mamy przygotować z dziećmi krótkie 10-15 minutowe przedstawienie. Zebraliśmy zatem pomysły, napisaliśmy scenariusz i zabraliśmy się do pracy. Najpierw przez ponad godzinę zbieraliśmy najmłodszych chłopców… Jak przyszło kilku, to wysłaliśmy ich po kolejnych…Poszukiwania aktorów trwały tak długo, bo ci szukający zbierali kolejnych maluchów przez co najmniej 20-30 minut. Niektórzy nawet nie wrócili.. Zaginęli w akcji niczym Chuck morris… Po około godzinie wreszcie udało się zgromadzić jakąś dziesiątkę – chyba takich bardziej zdyscyplinowanych. Będą grać plemię peruwiańskich Indian, hehehe. Mamy też chłopców grających Japończyków, Polaków i nawet … Eskimosów. Zobaczymy co nam z tej pracy wyjdzie… Trzymajcie za nas kciuki.

Wczoraj wieczorem podszedł do nas Gabriel i poprosił, by Przemo opatrzył mu nogę. Większość młodszych chłopców nie ma butów, więc często ranią sobie stopy. Gabryś miał dość głęboką ranę w stopie i nie bardzo mógł na niej stawać. Zabraliśmy więc go do naszego pokoju, by Przemek zrobił mu opatrunek. Po drodze dopadł nas jakiś maluch i postanowił nas eskortować do pokoju. W czasie gdy uncle Pchemeke (siemeke – tak mniej więcej chłopcy wymawiają imię Przema) w korytarzu przed naszym pokojem opatrywał ranę, ja z tym drugim chłopcem usłyszeliśmy jakieś szelesty w skrzyniach obok umywalek. Pytam się zatem: „co to było?”. Na to maluchy: „szczur.. ciociu, zaraz go zabiję”. Jeden z nich zaczął więc wyjmować wszystko ze skrzynek, w których prawdopodobnie był szczur… Zasugerowałam, żeby otworzył drzwi, to szczur ucieknie… Na to ten drugi: „Nie, nie – jak ucieknie to zje nam kurczaki, trzeba go zabić. Ciociu ja go zaraz zabiję…” Było już późno więc mieliśmy problemy ze światłem. Chłopaki nie dokopali się do szczura, ale powiedzieli, że dziś po szkole przyjdą i go zabiją… Najlepsze jest to, że dla nich to normalka… Podobno często ganiają za szczurami… Ciekawe czy dziś będziemy świadkami egzekucji szczura…

Pozdrawiamy Was mocno. Wiecie, że już nam drygi tydzień zleciał? Nawet nie wiemy kiedy… Gorące uściski

wtorek, 14 lipca 2009

Słówko na dobranoc

Godzina 19:15. Jest już całkowicie ciemno. Gdzieniegdzie z okien widać tylko przebijające się światło. Noc jest cudna. Nigdzie wcześniej nie widziałam tylu gwiazd na niebie. Migoczą tak, jakby puszczały do mnie oko. Mam wrażenie, że ugandyjskie niebo zawieszone jest o wiele niżej niż to nasze. Może to tylko wrażenie, a może oczy mi się otworzyły szerzej… Podnoszę głowę i przez liście palmy widzę księżyc, który od kilku dni jest w pełni.

Spuszczam wzrok i widzę kilka par wielkich radosnych oczu utkwionych we mnie. Po chwili w ciemności do tych kilku par oczu dołączają białe zęby… To Gabriel, Johnson oraz Tete, którzy siedzą obok mnie. Obejmuję tego pierwszego i zaraz przytula się kolejny. „Auntie Magda, how was your day?” – pyta jeden z chłopców. „It was very good” – odpowiadam – „What about yours?” „It was fine, but I missed you”. Mówię – „I missed you too”. Uśmiech na jego twarzy się powiększa, a moja ręka jest mocniej ściśnięta… Trzyma ją kurczowo i chyba nie chce puścić…hehehe.


Słuchamy „Słówka na dobranoc”. To znaczy chłopcy słuchają, bo ja nie rozumiem luganda. Bardziej koncentruję się, żeby chłonąć wszystko to, czego tam doświadczam. Obserwuję maluchy. Co niektóre usypiają z głową utkwioną w kolanach. Gdy ich zaczepiam, podnoszą głowę i się uśmiechają po to, żeby zaraz wrócić do wygodnej pozycji. Wielu z chłopców przed około godziną wróciło ze szkoły i są już bardzo zmęczeni. Przed nimi jeszcze nauka na jutro oraz kolacja. Potem – około 22:00 gonimy ich do łóżek.


Wstajemy na błogosławieństwo. Jeszcze krótka modlitwa, w czasie której podchodzi do mnie William i chwyta mnie na za rękę. W czasie modlitwy większość z nich ma zamknięte oczy… Prawie całkowita ciemność. Jak zaczynam mówić „Zdrowaś Mario…” po polsku, czuję na sobie jeszcze więcej par oczu wpatrzonych we mnie i widzę jak chłopcy nasłuchują wszystkich dziwnych dla nich dźwięków: sz, cz, szcz itd. Już prawie koniec “Good night talk”. „In the name of the Father, and the Son and the Holy Spirit”. Moje ręce są już wolne, bo chłopcy robią znak krzyża… Teraz czas na oklaski. Wiele modlitw i spotkań grupowych kończy się oklaskami. Nawet w czasie Mszy św. podczas podniesienia nie ma dzwonków, tylko oklaski…

Rozchodzimy się. Chłopcy idą się uczyć, a ja gonię na chwilę do biura. Zanim tam dotrę, jak zwykle zaczepi mnie Gabriel lub Brian: „Auntie, teach me sth in Polish, please, please”. „Ok. Today I am going to teach you a new word: school – szkoła”. “Śkola”, Śikola”… Powtarzam: “szkoła”. “szikola”. Ok. almost perfectly”.

Zaraz do nich wrócę, by potłumaczyć im trochę matematykę….

piątek, 10 lipca 2009

Teraz coś śmiesznego: Efekty prac polskich wolontariuszy..hehehe.

Chłopcy są niesamowici… I jak się szybko uczą… hehehe. Chyba dobrych nauczycieli mają…hehehe.


czwartek, 9 lipca 2009

Coś więcej niż zdjęcia...

Wielkie dzięki za to, że jesteście z nami i śledzicie bloga. Bardzo się z tego cieszymy. Dzięki za wszelkie uwagi i komentarze. Już kilka razy pytaliście o zdjęcia pokazujące nie tylko chłopców, ale warunki życia tu na miejscu… Na samym początku, jak tutaj przyjechaliśmy, zamierzaliśmy opisywać i pokazywać ogromną biedę i nędzę, jaką można tutaj zobaczyć. Jednak po kilku dniach pobytu w tym niezwykłym miejscu stwierdziliśmy, że nie będziemy tego robić, ponieważ pokazywanie tych trudnych warunków życia może spowodować, że na każdą następną rzecz, o której będziemy na tym blogu pisać, będziecie patrzeć właśnie przez pryzmat nędzy…. TEGO NIE CHCEMY.


Będąc tutaj staramy się zobaczyć coś więcej niż tylko trudne historie życia, ból, cierpienie, biedę i bolesne wspomnienia, jakie noszą w sobie chłopcy. Właśnie dlatego chcemy, by ten blog służył do pokazywanie tego – CZEGOŚ WIĘCEJ. Radosnych spojrzeń chłopców, błysku w oczach, szczerzących się do nas zębów i trzymania nas za ręce…

Czas na szczegóły związane z Ugandą, jej mieszkańcami i życiem w tym kraju, będzie jak wrócimy i będziemy mogli się spotkać z Wami przy aromatycznej herbacie. Opowiemy wszystko co, tu przeżyliśmy i zobaczyliśmy.


Zaspakajając jednak ciekawość zainteresowanych zamieszczamy kilka fotek z pokojów chłopców.


Chłopcy, latający brat i wisząca mysz...

Jak się obserwuje tutejsze dzieciaki, to wydaje się, że są one inne… Nie wiem dlaczego... może przez to, że są tak bardzo samodzielne, no i nie mają możliwości być przytulane i rozpieszczane przez rodziców. Już od małego piorą swoje ubrania, no i zajmują się sobą… gdy coś się im stanie, coś je boli lub po prostu mają zły dzień – siadają gdzieś w koncie i szlochają…

Jak się bawią, to na maksa…nie patrzą na to, czy ktoś jest obok. My sami czasami uciekamy od nich, żeby nas czasem nie staranowali…Ostatnio bawiliśmy się w „ryby w sieci”. Część z nas stała w kole trzymając się za ręce (sieć), a w środku były inne dzieci (ryby), których zadaniem było wydostanie się z sieci… Tak poobijana już dawno nie byłam…hehehe.. Ale ile radości im ta zabawa sprawiła… Tutejsze maluchy - jak wszystkie - są niesamowicie radosne… No i cały czas pełne energii.

Ale energii nie brakuje też starszym… Kizito – (jeden z wujków) – cały czas się śmieje, brat Denis z Kongo – niczym „night dancer” lata do Kampali na kurs angielskiego (w każdym razie tak twierdzi), a dodatkowo prowadzi ubogacające rozmowy z Przemem nt. różnych paranormalnych zjawisk, Radek i Marcin w przerwach nauczania chłopców różnych śmiesznych słów po polsku ( np. „świnia ja parachata”) robią sobie treningi breakdance, a ja ostatnio usuwałam warkoczyki z głowy Angeli (wiecie, że czarnoskórym nie rosną włosy tak, jak nam? Angela miała zrobione warkoczyki, których od 3 miesięcy nie myła... Dziś umyła włosy po ponad 90 dniach).

Wracac do chłopców, to wczoraj wieczorem idąc do naszego pokoju – zachodziliśmy do chłopców, żeby im życzyć dobrej nocy. W jednym z domków mieszka taka „drużyna pierścienia” – same asy… Mają taki smród w pokoju, że nie można wytrzymać…A co

zrobili wczoraj??? Powiesili sobie zdechłą mysz nad drzwiami… No i nie omieszkali nam jej pokazać… A jacy dumni byli...


Zdjęcia:

Na górnym jest Józek TETE - fajny chłopiec... Cały czas woła na nas Muzungu... Pociecha... A na dole - myszka oczywiście... z domku TETE i innych łobuzów...



wtorek, 7 lipca 2009

CALM bez prądu i "night dancers"

Wczoraj dwa razy nie było prądu… Wyłączyli na kilka godzin o 10:00 rano, a potem w okolicach 19:00. Wieczorem po z tego powodu chłopcy nie mieli tzw. study time. Zazwyczaj uczą się od ok. 5:00 do 6:00 rano oraz wieczorem od ok. 19:20 do 21:00. Trzeba to zobaczyć….kilkudziesięciu chłopców siedzących w jednym pomieszczeniu na plastikowych krzesłach, ławkach lub gdzieś w kącie na podłodze….

Wczoraj całe CALM rozbrzmiewało śpiewem – chłopcy mieli próbę przed festiwalem (w przyszyły weekend odbywa się krajowy festiwal młodych, w których chłopcy ulicy z Namugongo będę walczyć o nagrodę). Pozostali zajęci byli różnymi zabawami – dawno już nie słyszeliśmy tak dużej grupy spontanicznie bawiących się dzieciaków.

Kolację jedliśmy przy świecach. Cały ośrodek był zanurzony w ciemnościach, gdzieniegdzie tylko przebijało się światło (głównie od świec lub latarek).

Potem nawiązała się ciekawa dyskusja na temat tzw. night dancers. Są to opętani ludzie którzy żyją w różnych częściach Afryki (np. w Kongo, czy wschodniej Ugandzie). Widuje się ich dość rzadko – zawsze pod osłoną nocy. Są nadzy. Pojawiają się po to, by rzucić urok na drugiego człowieka. Jest ich kilka typów: jedni zabijają człowieka po to, by się wzbogacić, inni po prostu rzucają urok, jeszcze inni potrafią podobno bez otwierania drzwi wejść do pomieszczenia i modlić się z osobą, którą tam zastaną… Brat Denis – Kongijczyk, który obecnie tu gości – powiedział, że w Kongo night dancers nawet latają. Ich stan psychiczny i duchowy jest często spowodowany działaniem tutejszych szamanów. Gdy jakaś osoba odwiedzi takiego szamana czy czarownika i np. poprosi o uzdrowienie z jakiejś choroby – to ten może postawić przed nią jakieś niewykonalne zadanie. Wraz z upływem czasu, gdy taka osoba widzi, że nie jest w stanie sprostać zadaniu, staje się oszalała… Podobno takie historie nietubylców nie dotykają. ufff. Jak różne są kultury ludzi, jak różna sa nasze wierzenia, zwyczaje… Tu na czarnym lądzie ma się wrażenie, że te „magiczne” rzeczy są o wiele bardziej obecne niż u nas. Trochę to przerażające i chyba jakiś egzorcysta by się tu przydał ;-).

poniedziałek, 6 lipca 2009

Kilka praktycznych informacji

Jeszcze przed wyjazdem do Ugandy przeglądałem różne blogi poświęcone Afryce i miałem niedosyt co do praktycznych informacji związanych z Ugandą (generalnie z Afryką). Dlatego podzielę się kilkoma ciekawostkami:

  1. Żelazko – Jak już wiecie koniecznością jest tu prasowanie ubrań, a że różnie bywa z prądem w tych stronach, trzeba się od niego uniezależnić. Chłopcy prasują swoje ubrania żelazkiem, które jest całe żeliwne. Do wewnątrz żelazka wkładają rozgrzany węgiel drzewny, który nadaje temperaturę (bardzo łatwo przypalić ubranie).
  2. Pranie – Ubrania pierze się tu ręcznie i to głównie w zimnej wodzie, używając proszku (jeśli jest) albo mydła. Technika prania ręcznego jest opanowana przez mieszkańców Ugandy do perfekcji. Piorąc ubranie zaciera się jeden kawałek o drugi z jak największą siłą (ubrania szybko się przez to niszczą).
  3. Materace – Śpimy tutaj na materacach, które są – trzeba przyznać - całkiem wygodne. Często zdarza się, że w owych materacach żyją jakieś specyficzne robaki, które nocą wchodzą w ciało, a nad ranem wychodzą z niego pozostawiając bolesne rany.
  4. Broń – Funkcjonariusze policji, wojska, ochrony stale chodzą z karabinami. Rzadkością jest broń krótka, co wynika z faktu, że karabiny są znacznie tańsze od pistoletów. Generalnie w Ugandzie jest bardzo dużo długiej broni, a jest to spowodowane wojną domową i obecnymi w tym kraju (głównie na północy) rebeliantami.
  5. Higiena – Bardzo ważną rzeczą jest to, aby przed każdym posiłkiem myć ręce - zwłaszcza jak się np.: podawało rękę lub dotykało po głowie któregoś z chłopaków. Wynika to głównie z całkowicie innej flory bakteryjnej, jaka tutaj jest oraz z tego, że chłopcy mogą mieć jakieś choroby, które objawiają się plamkami na głowie.
  6. Drzazga – Wczoraj jeden z chłopaków przyszedł do mnie z prośbą o wyciągniecie drzazgi, która weszła mu na zgięciu palca wskazującego w prawej dłoni. Pierwszym problemem, jaki miałem to, aby znaleźć drzazgę w ciemnej dłoni. (Woda utleniona, pęseta, igła to podstawowe wyposażenie).
  7. 55 km – Żeby przejechać samochodem około 55 km potrzeba średnio 2,5 h wynika to głównie z 2 rzeczy: pierwsze to bardzo kiepska infrastruktura, jeśli jest asfalt to są w nim ogromne dziury, które trzeba omijać - więc by móc to zrobić, jedzie się bardzo wolno. Drugi powód to bardzo durze natężenie ruchu zarówno samochodów, motorów, rowerów. W Ugandzie nie ma pasów dla pieszych i dlatego ludzie przechodzą przez jezdnie praktycznie wszędzie.
  8. Kurz – Praktycznie większość dróg to ubity piasek, który pod wpływem samochodów i wiatru tworzy ogromny kurz, którego okulary ani chusta na twarzy zasłaniająca nos i usta nie są w stanie powstrzymać.

W sumie to mógłbym tak pisać i pisać ale chyba będę wolał opowiadać o tych wszystkich rzeczach.

niedziela, 5 lipca 2009

jedno pragnienie

,,Jeśli chcesz zbudować statek, zwołaj ludzi, lecz nie po to, aby planować obróbkę drewna, ale po to, aby rozbudzić w nich tęsknotę za dalekim, bezkresnym morzem”

Minął pierwszy tydzień w CALM. Bardzo krótki i bardzo ubogacający nas tydzień.

W ciągu tych siedmiu dni poznaliśmy kilkoro polskich wolontariuszy – Anię, Ewę, Bogdana, którzy spędzili jakiś czas w Ugandzie lub w Zambii. Choć spędziliśmy z nimi zaledwie kilka dni, to były niezapomniane chwile… Wielkie podziękowania dla Ani, która przekazała nam bardzo dużo cennych uwag i za to, że podzieliła się z nami swoim doświadczeniem życia na misji. Mamy nadzieję, że bezpiecznie i cało dotarłaś do domu…

Aha, wczoraj przyjechali Radek i Marcin – dwaj wolontariusze z Białegostoku, którzy będą mieli zajęcia z tańca… Chcieliśmy umieścić krótki filmik z ich przywitania, ale łącza są tak powolne, że przez pół dnia nie mogliśmy go umieścić na blogu...Zatem po powrocie wszystko pokażemy...


To ciekawe – mimo, że czas biegnie tu chyba wolniej niż w Polsce, to dni mijają bardzo szybko… No i czujemy się jak u siebie. Poznajemy coraz bardziej chłopaków, no i oni chyba poznają nas. Dużo z nimi rozmawiamy – o tym, jak tu się żyje, opowiadają nam o sobie…

Wczoraj trzech chłopaków poprosiło mnie abym pojechał z nimi na zakupy była godzi 21.00 (handel trwa tu nawet do 24.00). Kiedy kupowaliśmy warzywa na straganie, jak to bywa w zwyczaju w Ugandzie – nagle wyłączono prąd i momentalnie na straganach oraz w sklepikach zapaliły się świece, które dały niesamowity klimat i atmosferę. Cała okolica wypełniła się dymem, który odstraszał komary i dawał przyjemną woń. Moja osoba wzbudzała sensację, bo byłem jedynym białym, który o tej porze szwendał się po targu szukając warzyw, gazu i chleba. To ciekawe jak niektórzy z miejscowych reagowali na mnie, dając do zrozumienia, że chyba pierwszy raz obcują z białym, a dzieci momentalnie zaczynały płakać, bo o białych to im rodzice opowiadali. Doświadczenie nocnych zakupów było tym bardziej ciekawe i ubogacające, że gdy wracaliśmy do Namugongo chłopaki opowiadali jak to się stało, że znaleźli się w CALM… Te historie zatrzymam póki co dla siebie.

piątek, 3 lipca 2009

Ognista ziemia

Warto powiedzieć – a właściwie napisać - o pierwszych emocjach, jakie się pojawiły, kiedy stanęliśmy na tej - jak to się mówi ,,czarnej ziemi”.

Tak naprawdę ziemia w Ugandzie czerwona, co sprawia wrażenie, jakby nieustannie płonęła. Zestawienie czerwonej ziemi z pięknymi dużymi zielonymi drzewami bananowca, sprawia wrażenie, że to najpiękniejsze pod względem warunków naturalnych miejsce na ziemi.

Jeśli zaś chodzi o ludzi, o życie, to od samego początku można zobaczyć w Ugandzie wiele kontrastów: bieda przeplata się bogactwem, radości towarzyszy smutek, ludzka otwartość miesza się z jej brakiem. Uganda nas zaskoczyła – głównie swoją nieprzewidywalnością.

Obecnie jest tu ogromnie dużo komarów… i jak mówią tu ludzie, te są bardzo niebezpieczne…Dowód?? Od kiedy tu jesteśmy już chyba sześciu czy siedmiu zachorowało na malarię… Nie do opisania jest, jak ta choroba ścina z nóg, odbierając całą siłę i energię... A na twarzach chłopców, którzy zwykle są uśmiechnięci i mają ogromnie dużo energii, widać to od razu… Podobno bolą wszystkie kości…

Dziś robiliśmy pierwsze pranie – ręczne, w zimniej wodzie. Co ciekawe, nie należy tu suszyć ubrań na dworze (jeśli już, to trzeba wszystko wyprasować). W ubraniach suszonych na powietrzu mogą zalęgnąć się jakieś małe owady, a potem mogą tam złożyć jaja. Każde ubranie po wypraniu trzeba zatem wyprasować- właśnie w celu zabicia tych owadów. W innym wypadku owady te mogą wbić się w ciało, powodując bolesne rany.

Tym, którzy czytają tego bloga, z którymi też rozmawiałem na temat naszego wyjazdu, chcę powiedzieć, że nie dziwię się wielu ludziom, którzy wracają z misji i nie bardzo chcą opowiadać w szczegółach o swoich doświadczeniach. Te, czasami bywają trudne… Robert jeszcze jak na razie trwam przy postanowieniu, że będę się dzielił… Jednak kto wie co kolejne tygodnie przyniosą. Tak, tak piszę dziennik J

Czytając ten wpis niektórzy z Was są w pracy, inni na urlopie, jeszcze inni jedzą śniadanie lub kolację… Wierzcie mi: cokolwiek teraz robicie, możecie to robić będąc zaangażowanymi…Wtedy czynność ta nabierze nowego smaku.

środa, 1 lipca 2009

Być otwartym na nowe...

Ktoś kiedyś powiedział, że aby dobrze przejść przez życie, trzeba być OTWARTYM na NOWE. Człowiek otwarty przyjmuje to, co spotyka, przy czym nie chłonie wszystkiego bezmyślnie – nie jest jak gąbka. Filtruje, przemyśla, oddziela pozytywne od negatywnego. NOWE – to nowe rzeczy, nowe doświadczenia, nowo poznawani ludzie….


Choć cały czas staramy się być otwarci na nowe, to tutaj w Ugandzie mamy tego błyskawiczny kurs…Przyjmować wszystkie dzieci – tak samo - bez wyróżniania, otwierać nasze serca i ramiona (bo cały czas „lepią się” do nas) na każdego z chłopców. Chłopcy stale szukają z nami kontaktu…pretekstu do rozmowy, do zwrócenia na nich uwagi…

Pozdrowionka

Lumbiki