poniedziałek, 28 grudnia 2009

Święta w Ugandzie

Przedwczoraj dzwoniliśmy do CALM z życzeniami świątecznymi…

W Ugandzie nie świętuje się wigilii, choć w CALM - z racji polskiego akcentu w postaci ks. Ryszarda oraz polskich wolontariuszy (tak, tak - obecnie przebywa tam Tomek z Torunia, a jak się dowiedzieliśmy, dojechała do niego na kilka dni Ewa, która obecnie pracuje w Zambii) - polska wigilia musiała być. W czwartek – Angela – gotowała pyszności na kolejny dzień, a polscy wolontariusze robili pierogi z matooke (czyli ugotowanymi bananami) . Atmosfera świąteczna – jak nam powiedział ks. Ryszard, z którym rozmawialiśmy – była wspaniała. Choć zamiast śniegu mieli ulewny deszcz. Piątkowy bożonarodzeniowy lunch był na świeżym powietrzu – no i pewnie była niezła „wyżerka”… Podczas naszego pobytu w CALM mieliśmy okazję doświadczyć podobnego świętowania z okazji misyjnego dnia dziecka. Zazwyczaj chłopcy jedzą u siebie na stołówce, ale w święta wszyscy jedzą razem to, co chłopaki ugotują…

Oto fragment informacji od Ewy i Tomka:

"Pierwszy dzień Świąt przebiegł w atmosferze słodkiego lenistwa. Choć nie mogliśmy wylegiwać się na słońcu, gdyż cały czas towarzyszyły nam chmury i deszcz. Mieliśmy okazję posmakować tradycyjnego ugandyjskiego świątecznego obiadu, przyrządzonego w liściach bananowca: kurczak w liściach bananowca, matooke w liściach bananowca oraz orzeszki ziemne w liściach bananowca. Od popołudnia aż do nocy trwała świąteczna balanga dla chłopców ( w Ugandzie nie obowiązuje nic takiego jak cisza nocna). Dzieciaki były w swoim żywiole!"

Z tego, co wiemy, tuż przed Nowym Rokiem chłopcy kontynuują świętowanie bożonarodzeniowo-noworoczne… Ksiądz zaplanował im upragniony piknik nad jeziorem Wiktoria. Już sobie wyobrażamy jak wszyscy pluskają się w wodzie, a w międzyczasie zajadają się jakimiś pysznościami…hehe

Szkoda, że naszego zimowego klimatu nie możemy zamienić na ugandyjskie świąteczne upały... Fajnie byłoby jeszcze raz tam się znaleźć…


p.s.

Dziękujemy za wszystkie wejścia na naszego bloga. Zanim się zorientowaliśmy – okazało się, że jest ich już ponad 6 tysięcy. To chyba oznacza, że interesują Cię wieści od naszych przyjaciół z Namugongo. Wielkie dzięki. Obiecujemy pisać dalej…

środa, 2 grudnia 2009

Podróże... i takie tam...

To zadziwiające, jak różne rzeczy dnia codziennego przywołują nam na myśl Czarny Ląd. A dodatkowo każdy mail od chłopców z Ugandy, krótka rozmowa telefoniczna, zdjęcia, czy nawet google earth (hehe)…. to powrót do Namugongo. Kiedy rozmawiamy na temat podróży z różnymi ludźmi, to widzimy jak zdecydowana większość z nich wskazuje na wyjazdy, których celem jest odpoczynek. Mieszkanie w luksusowym hotelu, najlepiej przy plaży, z dobrą obsługą, bo miejsce jest w sumie drugorzędną sprawą. No i oczywiście nie ma się co krzywić – dziś w czasach, gdzie stres w ciągu całego tygodnia jest normą, a ludzie gonią wszędzie… często nie wiadomo gdzie – potrzeba jest poleżeć w piekącym słoneczku wsłuchując się w szum pluskającej wody. Jest też pewna grupa ludzi (zwłaszcza młodych), która podróżuje wyczynowo – zdobycie jakiejś góry, przeprawa przez rwącą rzekę. Raczej nie interesują ich ludzie napotkani w trakcie wyprawy. I nie ma się czemu dziwić, bo zapewne dla tej grupy głównym celem jest sprawdzenie siebie i satysfakcja z pokonania trudności. Przełamywanie kolejnych barier. Kiedy zadajemy sobie pytanie o to, co nam dała nasza podróż do Afryki, to przede wszystkim zmianę patrzenia na własne życie, poznania kawałka innego świata, przemian jakie w nim zachodzą. No i dała nam chyba pasję…

Dla tych wszystkich, których ciekawi to, co się dzieje w Afryce, odsyłam do artykułu poświęconego tym razem Demokratycznej Republice Kongo:

http://www.news24.com/Content/Africa/News/965/18f06e07c5434cbfb09c4cbb1a28eb25/11-11-2009-10-36/Mai-Mai_raid_village

środa, 28 października 2009

Co dusi Afrykę?

Polecamy artykuł pt. „Bóg zamieszkał w Afryce” autorstwa Beaty Zajączkowskiej, dziennikarki Radia Watykańskiego (Gość Niedzielny, nr 43/2009 z 25.10.2009)

W tekście poruszone są nie tylko tematy związane z opisem obecnej sytuacji gospodarczej i politycznej w państwach Afryki, ale autorka dotyka niezwykle ważnego problemu niesienia pomocy krajom Czarnego Lądu, nie tylko przez różne organizacje międzynarodowe, ale także przez rządy krajów rozwiniętych oraz przez Kościół.

Poniżej zamieszczamy wypowiedź kard. Bernarda Agré z Wybrzeża Kości Słoniowej


Wiele krajów afrykańskich ma tak wielkie długi, że nigdy nie będzie w stanie ich spłacić. Często nasi dłużnicy mówią: „Nie macie pieniędzy? Nie ma problemu. Dajcie nam w zamian ropę, złoto, bogactwa naturalne…”. To nie jest sprawiedliwy kontrakt. To forma współczesnego niewolnictwa. Według ekonomistów za każdego pożyczonego dolara musimy oddać osiem! W moim kraju długi pochłaniają prawie połowę budżetu państwa. Nie ma więc pieniędzy na edukację, służbę zdrowia czy rozwój rolnictwa. Bez darowania zadłużenia trudno będzie mówić o przyszłości Afryki”.


Źródło: „Bóg zamieszkał w Afryce” autorstwa Beaty Zajączkowskiej, dziennikarki Radia Watykańskiego (Gość Niedzielny, nr 43/2009 z 25.10.2009)

wtorek, 13 października 2009

Czapeczki kupca. Bajka z Afryki Zachodniej

Żył sobie bogaty kupiec. Pewnego dnia spakował kolorowe czapeczki i postanowił udać się z nimi na rynek. W drodze, kiedy poczuł zmęczenie, postanowił odpocząć pod drzewem. Włożył więc wszystkie czapeczki na głowę, aby się zabezpieczyć przed złodziejami. Zaraz potem zasnął. Chrapał tak ,że echo roznosiło się po całej okolicy. Obok drzewa przechodziło stado małp, które tylko czekały na to, by spłatać komuś figla. Zbliżyły się do kupca i po kolei zdjęły mu czapeczki z głowy, pozostawiając tylko jedną – najbardziej zniszczoną. Małpy wlazły na sam czubek drzewa i czekały na rozwój wypadków.

Kiedy kupiec się obudził, wpadł w przerażenie i w rozpaczy podniósł głowę ku niebu. Wtedy spostrzegł na drzewie gromadkę złodziei. Tego było za wiele. Z gniewem zerwał z głowy swoją czapkę i cisnął ją o ziemię. W tej samej chwili małpy, naśladując jego gest, rzuciły na ziemię swoje czapeczki. „Świetnie” – mruknął kupiec i pozbierawszy odzyskany towar ruszy dalej radośnie podśpiewując.


Por. Bajka o tym samym tytule ze zbioru "26 bajek z Afryki ze zdjęciami Ryszarda Kapuścińskiego", Wydawnictwo Biblioteki Gazety Wyborczej / Green Galery.

sobota, 26 września 2009

już 3 tygodnie w Polsce

W książce pod tytułem „Zwykły człowiek” (autorstwa Paula Rusuesabagina – kierownika hotelu Mille Collines w stolicy Rwandy Kigali – zob. film „Hotel Rwanda”) przeczytałam:
„Słowa mogą być instrumentem zła, lecz mogą okazać się potężnym narzędziem życia. Jeśli wypowiesz właściwe słowa, mogą one uratować świat”.

Nasze słowa na tym blogu świata pewnie nie uratują, ale wierzymy, że dzięki tym naszym krótkim relacjom i wspomnieniom będziemy mogli zaszczepić w Tobie przynajmniej troszkę miłości do naszych chłopaków z CALM i oczywiście do Afryki.

Ten blog to trochę odpowiedź na wezwanie do tego, by dzielić się wspomnieniami, by mówić o nich głośno, nie pozwolić, aby zatęchły gdzieś w naszym wnętrzu. To sposób by dzielić się miłością do Afryki i wdzięcznością za to, co otrzymaliśmy od mieszkańców CALM i Ugandy.

Minęły już trzy tygodnie od naszego powrotu z Ugandy, a w naszych uszach cały czas rozbrzmiewają pozdrowienia dzieciaków, ich głosy, śmiech… Nawet trochę nam tego brakuje..., szczególnie radosnych spojrzeń, błysku w oczach, szczerzących się do nas zębów…

sobota, 19 września 2009

A tak tańczą nasi Przyjaciele z Children and Life Mission

31 sierpnia 2009 r. w CALM miało miejsce uroczyste poświęcenie kaplicy pw. św. Jana Bosco. Na uroczystość przybyło bardzo wielu gości (m.in. nuncjusz apostolski, czyli ambasador Watykanu), a wychowankowie z CALM prezentowali swoje talenty. Oto część z nich....

czwartek, 10 września 2009

Uganda...

Kilka fotograficznych wspomnień z naszego pobytu w Ugandzie.

sobota, 5 września 2009

Nasza PERŁA AFRYKI

Ponad dwa miesiące temu lotnisko w Entebbe przywitało nas przyjaznym i tajemniczym „Welcome to Pearl of Africa”. Nic poza cudownie słoneczną pogodą nie pozwalało przypuszczać, że Uganda jest właśnie tą afrykańską perłą. „Gdzie ta perła?” – myśleliśmy. Widoczna niemal wszędzie bieda, bawiące się na w brudzie dzieci, okropnie dziurawe drogi (już nigdy nie będziemy narzekać na drogi w Polsce), hałas klaksonów taksówek i boda boda, sypiący się do oczu piasek i zimna woda w kranie … Przez pierwszych kilka dni nie byliśmy w stanie się do tego przyzwyczaić… Ba.. wkurzało nas to.
Nie spodziewaliśmy się nawet, że z biegiem czasu wszystkie te wymienione rzeczy staną się dla nas naturalnym elementem krajobrazu tego afrykańskiego kraju. A już na pewno nie myśleliśmy, że bardzo szybko człowiek jest się w stanie do tego wszystkiego przyzwyczaić, a nawet i za tym tęsknić. Życie nas po raz kolejny miło zaskoczyło.

Ktoś kiedyś powiedział, że aby zakochać się w Afryce, trzeba najpierw odwiedzić Ugandę. Miał rację. My zakochaliśmy się – najpierw w Ugandzie, a potem chyba i w Afryce. W czym dokładnie? W radosnych uśmiechniętych mieszkańcach Ugandy, w dzieciach (szczególnie w naszych małych przyjaciołach z CALM), w tamtejszej przyrodzie, w muzyce, w różnorodności, którą tam się obserwuje, w nieprzewidywalności Afryki. Gdyby zmierzyć procentowo kawałek Afryki, który mogliśmy zobaczyć, byłby to zaledwie około 1% całkowitej powierzchni kontynentu. Prawie nic, a jednak zostawiło w naszych sercach konkretny ślad. Taki, że jak ktoś nas pyta: „jak było?” – odpowiadamy: „Było tak, że chcemy tam kiedyś wrócić”. Mamy nadzieję, że i to marzenie – podobnie jak poprzednie (wyjazd na misję) – się kiedyś ziści.

Tak, dla nas Uganda to Perła Afryki – nasza Perła, którą otrzymaliśmy i którą zachowamy w naszych sercach i w naszym życiu na bardzo długo. I może za jakiś czas ponownie powitani zostaniemy „Welcome to Pearl of Africa”.

czwartek, 27 sierpnia 2009

Odnaleźć to, co najważniejsze...

"I have climbed highest mountain
I have run through the fields
Only to be with You
I have run

I have crawled

I have scaled these city walls

These city walls

Only to be with You

But I still haven't found what I'm looking for
..."


A ja znalazłam to, czego szukałam… I nawet o wiele więcej...


Piosenka: "I Still Haven't Found What I'm Looking For", U2


piątek, 21 sierpnia 2009

Afryka zaskakuje

Afryka zaskakuje – każdego dnia.

Wiedzieliśmy, że Rwanda jest inna od Ugandy, ale nie spodziewaliśmy się, że tak bardzo. Już po przekroczeniu granicy nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że mamy tam bardziej uważać niż w Kampali: na policjantów, na to, co mówimy, na to, jak się zachowujemy. "To oczywiście sprawka tych, którzy rządzą (a właściwie tego, który jest głową państwa). Propaganda na każdym kroku. Oficjalnie nie ma konfliktu między „długimi” i „krótkimi”, ale w powietrzu czuć, że ten wulkan może za chwilę wybuchnąć. Rwanda wydaje się smutna, zamknięta i przygnębiona – choć oficjalnie nikt tego nie przyzna" (słowa człowieka, z którym mieliśmy okazję się spotkać i porozmawiać. Nie możemy podać jego personaliów, bo mógłby mieć poważne problemy). .


Po powrocie z Kigali odwiedziliśmy siostrę Angelikę. Siostra od 11 lat przebywa w Ugandzie w wiosce - Rushooka. Prowadzi centrum dla dziewcząt – nauczając je wyszywania, dziergania na szydełku, robienia na drutach, gotowania i jeszcze wielu innych rzeczy. Niesamowita kobieta, no i niesamowite rzeczy przez jej ręce się dzieją. Oby więcej takich kobiet pracowało w Afryce.



Pewien człowiek powiedział nam ostatnio, że z poznawaniem Afryki jest tak, jak z obieraniem cebuli – odkrywa się kolejne jej warstwy, myśląc, że to już ta odpowiednia część warzywa, a tu pojawiają się kolejne, które trzeba obrać. Czasami to obieranie cebuli powoduje łzy. Z Afryką jest tak samo. Myśli się, że ją się już trochę poznało, wyjeżdża się do innego kraju i wszystko jest inne. Inny klimat, inne krajobrazy, inne miasta, inni ludzie. Po tych prawie dwu miesiącach tutaj – wiemy, że aby choć trochę poznać tę Afrykę (w której się chyba zakochaliśmy) potrzeba więcej czasu – może pół roku, może rok, a może i więcej….

czwartek, 13 sierpnia 2009

Dzień dobry i Jesteś szalona !

Cześć, dobry wieczór, proszę, dziękuję, przepraszam itd. – to pierwsze słowa, których zdołaliśmy nauczyć chłopców na zajęciach z języka polskiego. Najwięcej emocji wzbudziła jednak fajna dziewczyna. Poza tym po powrocie niektórych chłopców z Polski, ogromną popularnością cieszy się piosenka…… Jesteś szalona. Słyszymy ją tu każdego dnia. Wiemy, że szczególnie Wrocław i Chorzów podśpiewują tę piosenkę od czasu do czasu, więc na pewno przywieziemy Wam wersję ugandyjską – jak się uda to i z teledyskiem, hehehe.



Dziś pokazaliśmy maluchom nasze zdjęcia – te z Polski. Bardzo się cieszyli, gdy mogli pooglądać jak wygląda Polska (o której tak dużo słyszeli) oraz jak wyglądają polskie dzieci. Od razu również pytali: a co to za chłopiec? A co to za dziewczynka? A ile mają lat? A chodzą do szkoły??? (Hania, Johny, Dawcio – macie pozdrowienia od chłopców z CALM).



Jutro jedziemy do Rwandy. Do tej pory znaliśmy ten kraj z filmów i książek, które opowiadały o wojnie domowej między plemionami Hutu i Tusti. Mówią nam, że Rwanda jest zupełnie inna niż Uganda. Po pierwsze pod względem krajobrazowym – jest tam o wiele bardziej zielono i górzyście, a po drugie ludzie są tam inni: bardziej zdystansowani, zamknięci. Jest to zrozumiałe, biorąc pod uwagę to, czego doświadczyli 15 lat temu. W okresie od kwietnia do czerwca 1994 roku w Rwandzie zginęło około 800 tys. ludzi (niektóre źródła podają, że nawet około miliona). Zajścia rozpoczęły się 7 kwietnia, dzień po zestrzeleniu podchodzącego do lądowania w Kigali samolotu, na pokładzie którego znajdowali się prezydenci Rwandy i Burundi. Systematyczna masakra mężczyzn, kobiet i dzieci trwała ponad trzy miesiące i odbywała się na oczach społeczności międzynarodowej. Mówi się, że wojna w Ruandzie była jedną z największych porażek ONZ – mimo danych zgromadzonych przed wybuchem konfliktu i relacji w mediach (już po rozpoczęciu konfliktu) państwa zachodnie w żaden sposób nie zareagowały, aby zapobiec wojnie.

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Historie chłopców

Simon – to takie tutejsze słońce. Jak widzi kogoś z nas od razu na jego twarzy pojawia się radosny uśmiech. Szeroki od ucha do ucha. Uwielbia koszykówkę. Gra również w orkiestrze CALM, jest w grupie chłopców występujących w Festiwalu Youth Alive, jego hobby to także akrobatyka. Tej ostatniej umiejętności zaczął uczyć się na ulicy, gdzie żył przez jakiś czas, po tym jak uciekł z domu swojego ojca. Matki nie pamięta. Ojciec założył nową rodzinę, a małego Simona wychowywała na początku babcia. Potem zaczął mieszkać z tatą i jego nową rodziną. Mówi, że jego macocha go nie lubiła. Jej dzieci także. Źle go traktowali.

Był bity przez ojca. Uciekł więc na ulicę. Jedzenie na początku zdobywał ze śmietników, a spał na kartonowych matach. Trafił do kilku instytucji zajmujących się dziećmi ulicy, ale nigdzie nie zagrzał miejsca. Wreszcie trafił do CALM. Mówi, że jak skończy szkołę podstawową pojedzie do ojca, by dowiedzieć się, gdzie jest jego mama. Potem wróci, żeby skończyć szkołę średnią. Bardzo dobrze się uczy.

środa, 5 sierpnia 2009

Masz wiadomość !!!

Witajcie,
Chcieliśmy Wam coś przekazać od chłopaków… Chyba macie jednego kumpla więcej…
Pozdrawiamy


Pomoc Ugandzie - pomoc CALM

W ciągu ostatnich kilku tygodni poznaliśmy wiele osób, które pracują w różnych organizacjach i instytucjach, zajmujących się niesieniem pomocy mieszkańcom Ugandy. Organizacje te działają w różnym zakresie na wielu płaszczyznach: pomagają „dzieciom wojny”, które były partyzantami w armii Josepha Kony’ego, wpierają edukację dzieciaków, których rodziców nie stać na zapłacenie czynszu, pomagają w zakresie lecznictwa, wyżywienia, rozwoju demokracji, czy walki z korupcją. Jest tu naprawdę wielu ludzi, którzy poświęcają swój czas, by w jakiś sposób wesprzeć Ugandyjczyków.

Przed naszym przyjazdem do Ugandy, dzięki dobroci i otwartości Waszych serc udało nam się zebrać pieniądze na wsparcie chłopaków z CALM. Za pieniążki, które od Was otrzymaliśmy, zakupiliśmy trochę przyborów szkolnych (bloki, kredki, długopisy, farbki itp.) oraz leków, z których teraz korzystamy (a właściwie Przemek korzysta), by opatrywać chłopakom rany, leczyć ich kontuzje itp. A jest co leczyć….150 chłopa, z których wielu gra w piłkę nożną na boso, poza tym przez większość dnia wielu z nich nie nosi butów. Żebyście zobaczyli ich stopy…

W poniedziałek byliśmy na zakupach. Za uzbierane pieniądze zakupiliśmy 150 sztuk krótkich spodenek oraz 150 par butów (klapek) dla chłopców. To dzięki Wam te zakupy były możliwe.

Dziękujemy z całego serca wszystkim, którzy wsparli finansowo chłopców z CALM oraz tym, od których ta pomoc cały czas spływa. WIELKIE DZIĘKI.


A to część naszych zakupów...

środa, 29 lipca 2009

Chłopcy z CALM

Wczoraj minął miesiąc od kiedy tu przyjechaliśmy. To już praktycznie połowa naszego pobytu w CALM. Nawet nie wiemy, kiedy ten czas minął.


Każdy z chłopców nam coś pokazuje, a my chłoniemy tę naukę jak gąbka.


15-letni Simon to dowód, że z dziecka ulicy (żył 7 lat na ulicach Kampali) można wyrosnąć na świetnego chłopaka, bardzo ciekawego życia (cały czas pyta nas o życie w Polsce, o rolę kobiet w Europie, o podziały rasowe, o historię naszego kraju). 9-letni Joshua zarażony wirusem HIV uczy nas przezwyciężać lęk związany z obcowaniem z chorymi na tę afrykańską plagę (podobno co czwarta osoba w Ugandzie jest zarażona). Joseph jest dowodem na to, że dziecko urodzone przez prostytutkę, dziecko, które ma lekki niedowład prawej strony ciała, może być cudownie otwartym chłopcem, który jest jednym z lepszych uczniów w klasie.

Każdy z chłopców to inna, trudna historia. Na szczęście większość tych bolesnych doświadczeń chłopców to już przeszłość.

piątek, 24 lipca 2009

Przedstawienie, spacer i błogosławieństwo

W ubiegłą niedzielę przygotowaliśmy przedstawienie z okazji Missionary Childhood Day. Mimo że chłopcy z CALM dość trudno angażowali się do pracy, to jednak w końcu zebraliśmy jakąś dwudziestkę najbardziej zapalonych i ten skit chyba należy uznać za nasz wspólny wolontariacki sukces. Nasi aktorzy nagrodzeni zostali gromkimi brawami. Po przedstawieniu mieliśmy wspólny uroczysty obiad pod gołym niebem (kilka fotek znajdziecie po kliknięciu w zdjęcie „Maluchy z CALM”).

Zaczynamy coraz bardziej poznawać Ugandę i jej mieszkańców. Kilka dni temu wybraliśmy się na krótki spacer niedaleko ośrodka. Przechodząc obok domów (w większości przypadków lepianek) cały czas słyszeliśmy komentarze na nasz temat… Nie rozumiemy oczywiście luganda, ale słowa „muzungu” czy też „buzungu” są już nam dobrze znane. Generalnie biali wzbudzają tu dość dużą sensację. Dzieci na nasz widok płaczą (chyba ze strachu) lub też wyciągają ręce po słodycze… Dorośli bacznie nas obserwują. Gdy ich pozdrawiamy, na ich czarnych twarzach rysuje się szeroki uśmiech zaskoczenia… A jak już coś powiemy w luganda (chłopcy nauczyli nas kilku podstawowych grzecznościowych zwrotów)... to dopiero są szczęśliwi… Aaa, bardzo ciekawa rzecz. Widzieliśmy jak wyrabia się tutaj cegły (fotki w albumie „Uganda - ludzie”). Zaczepiliśmy człowieka, który właśnie „produkował” cegły, by budować sobie dom. Miał specjalną drewniana formę, w którą nakładał glinę, nadawał jej odpowiedni kształt, a potem układał na ziemi, po to, by te cegły później wypalać. Ciekawy widok…trochę nie z tej epoki… No i niesamowicie otwarty radosny człowiek…

Najważniejsza informacja dla mieszkańców tego maleńkiego kraju: doczekaliśmy się deszczu… To błogosławieństwo dla Ugandy. Od długiego czasu nie padało i w wielu miejscach tego kraju panuje ogromna susza. Na północy bardzo wielu ludzi umarło z powodu głodu. W telewizji cały czas pokazują zdjęcia z północnych dystryktów, gdzie ludzie opłakują swoich bliskich. Ten tutejszy świat wydaje się zupełnie inny od naszego… Jakby się cofnąć o jakieś kilkadziesiąt (jak nie więcej) lat wstecz.

wtorek, 21 lipca 2009

Piasek w oczach...

Czerwony piasek Ugandy często wpada do oczu – szczególnie, gdy idziemy drogą z CALM do Namugongo. Droga jest piaszczysta, więc gdy mijają nas samochody lub boda-boda (motocykle-taksówki, które mogą zabrać nawet do trzech pasażerów) nie ma szans, by piasek nie dostał się do oczu. Często nie pomaga nawet osłona w postaci okularów słonecznych… Jak tego piasku wleci nam trochę, to oczy strasznie pieką tak, że później trzemy je cały czas rękoma. Potem zaczynają łzawić… Wraz ze łzami piasek usuwany jest z oczu… Potem wszystko wraca do normy.

Idąc po tej ognisto-czerwonej drodze uświadamiamy sobie, że często mamy w oczach „piasek”, który nam nie przeszkadza…Ziarnko po ziarnku wpada do oka, a my często nawet tego nie odczuwamy. Potem ten piasek zamazuje rzeczywisty obraz świata, w którym żyjemy… Nie pozwala dostrzegać krzywdy drugiego człowieka, cierpienia, choroby, prawdy. Można to porównać do takiej chmury piasku, która się tworzy, gdy przejeżdża samochód. Przez tę chmurę kurzu nie widać tego, co jest za nią... To taka ściana, oddzielająca nas od tego, co prawdziwe.

Zadajemy sobie wtedy pytanie, ile razy ten „piasek” wpadł nam do oczu i my nie zwróciliśmy na to uwagi? Pięć, dziesięć, dwadzieścia, a może tysiąc lub więcej… A ile tego piasku mamy teraz? Czego nie widzimy?


Wiemy, że każde ziarenko piasku usunięte z oka, to taki mały kroczek w dobrą stronę, to nieustanne wzrastanie w tym, do czego zostaliśmy powołani. To krok do przodu w naszej DRODZE.

poniedziałek, 20 lipca 2009

Praktyczne informacje - ciąg dalszy

Od kiedy jesteśmy w Ugandzie bacznie obserwuję różne rzeczy związane z moimi zainteresowaniami zawodowymi, czyli gospodarką, inwestycjami, infrastrukturą. Poruszając się trochę po Ugandzie, widzimy wiele budujących się domów. Architektonicznie nie są to jakieś wymyślne projekty, jednak sposób budowania jest bardzo interesujący i w sumie znacznie różniący się od tego znanego nam ze współczesnej Europy. Materiał, z którego tu się buduje to czerwona cegła, którą Ugandyjczycy sami wypalają. Praktycznie na każdym placu budowy można dostrzec piec służący do wypalania cegieł, które są jeszcze bardziej czerwone niż tutejsza ziemia. Rzadko który dom jest otynkowany, natomiast prawie każdy dom ma w oknach kraty. Domy murowane należą do rzadkości i głównie znajdują się w dużych miastach lub ich bliskich okolicach. Większość ludzi mieszka w lepiankach budowanych z gliny lub drewna, gdzie dach pokryty jest trzciną lub liśćmi bananowca. Kolejną rzeczą, myślę, dość ciekawą jest kwestia wody. Uganda leży na podmokłych terenach, co też sprawia, że jest tu bardzo dużo przepięknej roślinności. Wodociągi są praktycznie w głównych miastach i to jeszcze nie wszystkich. Większość ludzi zaopatruje się w wodę dzięki studniom, których też jest niewiele - z reguły jedna studnia na kilka rodzin. A że rodziny są tu bardzo liczne (standardowo około ośmioro dzieci) i choć wody jest sporo, to przepustowość w korzystaniu z jednej studni – średnia. Tam, gdzie są studnie, nie ma kanalizacji, w związku z czym ścieki odprowadzane sa w ziemię. Ciekawostka jest to, że rzadko kiedy dochodzi do zanieczyszczenia wody gruntowej, co wynika z tego, że tutejsza czerwona ziemia posiada w sobie bardzo dużo związków uniemożliwiających skażenie wody gruntowej. (bardzo ogólnie to opisałem, ale dla ciekawskich mogę zgłębić temat po powrocie) Jeśli chodzi o gospodarczą stronę Ugandy, to wstrzymam się jeszcze ze swoimi komentarzami, bo cały czas odkrywam coś nowego.

sobota, 18 lipca 2009

Poczuj serce


Czy żyjesz w zgodzie z własnym sercem? czy zaglądasz czasami w swoje serce?
Życie Ugandyjczyków, historie chłopców, rozmowy z przypadkowo napotkanymi ludźmi, cała tutejsza atmosfera sprawia, że zaczynam ,,zaglądać” w swoje serce.

Ostatnio uczyłem chłopaków rzeczy związanych z opatrywaniem drobnych ran, skaleczeń i całkiem przypadkowo odkryłem, że oni nie wiedzą nic o istnieniu tętnicy, na której można wyczuć puls bijącego serca. Spytałem się zatem, czy chcą poczuć swoje serce… Oczywiście wszyscy byli jak najbardziej ,,za”. Układałem ich dwa palce na tętnicy szyjnej, zadając pytanie „can you feel it?”. Na początku odpowiedzi były różne, ale po około godzinie wszyscy byli pewni o posiadaniu własnego serca. Stwierdzili, że zanim wstaną z łóżka, będą sprawdzać czy ich serce bije.

Zwracam tutaj uwagę na rzeczy, których wcześniej nie dostrzegałem, które tak bardzo spowszedniały, że przestały cieszyć. Tutaj człowiek jeszcze bardziej dostrzega i docenia piękno tych małych, zwyczajnych – oczywistych rzeczy. Zachwycającym jest picie herbaty wczesnym rankiem, kiedy to jeszcze powietrze jest świeże, rosa na trawie przyjemnie chłodna, a serce pełne siły do pracy.

Dla tych którzy czytają bloga zachęta: ,,poczuj swoje serce” – może powie ci coś, co zmieni twój dzień, tydzień, miesiąc, rok, życie. A co On chce nam przez to powiedzieć? Odpowiedź ukryta jest w: 2 Kor 4,18.

środa, 15 lipca 2009

Nasze zadanie, tutejsza mentalność i poszukiwania szczura

W niedzielę obchodzony jest w Ugandzie Missionary Childhood Day i z tej okazji mamy przygotować z dziećmi krótkie 10-15 minutowe przedstawienie. Zebraliśmy zatem pomysły, napisaliśmy scenariusz i zabraliśmy się do pracy. Najpierw przez ponad godzinę zbieraliśmy najmłodszych chłopców… Jak przyszło kilku, to wysłaliśmy ich po kolejnych…Poszukiwania aktorów trwały tak długo, bo ci szukający zbierali kolejnych maluchów przez co najmniej 20-30 minut. Niektórzy nawet nie wrócili.. Zaginęli w akcji niczym Chuck morris… Po około godzinie wreszcie udało się zgromadzić jakąś dziesiątkę – chyba takich bardziej zdyscyplinowanych. Będą grać plemię peruwiańskich Indian, hehehe. Mamy też chłopców grających Japończyków, Polaków i nawet … Eskimosów. Zobaczymy co nam z tej pracy wyjdzie… Trzymajcie za nas kciuki.

Wczoraj wieczorem podszedł do nas Gabriel i poprosił, by Przemo opatrzył mu nogę. Większość młodszych chłopców nie ma butów, więc często ranią sobie stopy. Gabryś miał dość głęboką ranę w stopie i nie bardzo mógł na niej stawać. Zabraliśmy więc go do naszego pokoju, by Przemek zrobił mu opatrunek. Po drodze dopadł nas jakiś maluch i postanowił nas eskortować do pokoju. W czasie gdy uncle Pchemeke (siemeke – tak mniej więcej chłopcy wymawiają imię Przema) w korytarzu przed naszym pokojem opatrywał ranę, ja z tym drugim chłopcem usłyszeliśmy jakieś szelesty w skrzyniach obok umywalek. Pytam się zatem: „co to było?”. Na to maluchy: „szczur.. ciociu, zaraz go zabiję”. Jeden z nich zaczął więc wyjmować wszystko ze skrzynek, w których prawdopodobnie był szczur… Zasugerowałam, żeby otworzył drzwi, to szczur ucieknie… Na to ten drugi: „Nie, nie – jak ucieknie to zje nam kurczaki, trzeba go zabić. Ciociu ja go zaraz zabiję…” Było już późno więc mieliśmy problemy ze światłem. Chłopaki nie dokopali się do szczura, ale powiedzieli, że dziś po szkole przyjdą i go zabiją… Najlepsze jest to, że dla nich to normalka… Podobno często ganiają za szczurami… Ciekawe czy dziś będziemy świadkami egzekucji szczura…

Pozdrawiamy Was mocno. Wiecie, że już nam drygi tydzień zleciał? Nawet nie wiemy kiedy… Gorące uściski

wtorek, 14 lipca 2009

Słówko na dobranoc

Godzina 19:15. Jest już całkowicie ciemno. Gdzieniegdzie z okien widać tylko przebijające się światło. Noc jest cudna. Nigdzie wcześniej nie widziałam tylu gwiazd na niebie. Migoczą tak, jakby puszczały do mnie oko. Mam wrażenie, że ugandyjskie niebo zawieszone jest o wiele niżej niż to nasze. Może to tylko wrażenie, a może oczy mi się otworzyły szerzej… Podnoszę głowę i przez liście palmy widzę księżyc, który od kilku dni jest w pełni.

Spuszczam wzrok i widzę kilka par wielkich radosnych oczu utkwionych we mnie. Po chwili w ciemności do tych kilku par oczu dołączają białe zęby… To Gabriel, Johnson oraz Tete, którzy siedzą obok mnie. Obejmuję tego pierwszego i zaraz przytula się kolejny. „Auntie Magda, how was your day?” – pyta jeden z chłopców. „It was very good” – odpowiadam – „What about yours?” „It was fine, but I missed you”. Mówię – „I missed you too”. Uśmiech na jego twarzy się powiększa, a moja ręka jest mocniej ściśnięta… Trzyma ją kurczowo i chyba nie chce puścić…hehehe.


Słuchamy „Słówka na dobranoc”. To znaczy chłopcy słuchają, bo ja nie rozumiem luganda. Bardziej koncentruję się, żeby chłonąć wszystko to, czego tam doświadczam. Obserwuję maluchy. Co niektóre usypiają z głową utkwioną w kolanach. Gdy ich zaczepiam, podnoszą głowę i się uśmiechają po to, żeby zaraz wrócić do wygodnej pozycji. Wielu z chłopców przed około godziną wróciło ze szkoły i są już bardzo zmęczeni. Przed nimi jeszcze nauka na jutro oraz kolacja. Potem – około 22:00 gonimy ich do łóżek.


Wstajemy na błogosławieństwo. Jeszcze krótka modlitwa, w czasie której podchodzi do mnie William i chwyta mnie na za rękę. W czasie modlitwy większość z nich ma zamknięte oczy… Prawie całkowita ciemność. Jak zaczynam mówić „Zdrowaś Mario…” po polsku, czuję na sobie jeszcze więcej par oczu wpatrzonych we mnie i widzę jak chłopcy nasłuchują wszystkich dziwnych dla nich dźwięków: sz, cz, szcz itd. Już prawie koniec “Good night talk”. „In the name of the Father, and the Son and the Holy Spirit”. Moje ręce są już wolne, bo chłopcy robią znak krzyża… Teraz czas na oklaski. Wiele modlitw i spotkań grupowych kończy się oklaskami. Nawet w czasie Mszy św. podczas podniesienia nie ma dzwonków, tylko oklaski…

Rozchodzimy się. Chłopcy idą się uczyć, a ja gonię na chwilę do biura. Zanim tam dotrę, jak zwykle zaczepi mnie Gabriel lub Brian: „Auntie, teach me sth in Polish, please, please”. „Ok. Today I am going to teach you a new word: school – szkoła”. “Śkola”, Śikola”… Powtarzam: “szkoła”. “szikola”. Ok. almost perfectly”.

Zaraz do nich wrócę, by potłumaczyć im trochę matematykę….