Od 29 kwietnia do 2 czerwca grupa 15 chłopców z Namugongo wraz z jednym z wychowawców - Josephem i ich opiekunem - ks. Ryszardem - odwiedzili Polskę. Najpierw przez dwa tygodnie byli na warsztatach artystycznych w Różanymstoku, a potem mieli „trasę” z występami. Odwiedzili Gdańsk, Częstochowę, Kraków, Wadowice, Zakopane (gdzie po raz pierwszy widzieli śnieg!!!), a na końcu spędzili kilka dni w Warszawie. 30 maja spotkali się ze swoimi rodzicami adopcyjnymi, a także spędzali czas z wolontariuszami z ośrodka misyjnego.
W miniony weekend mieliśmy okazję ich poznać !!! Chłopcy są niesamowici…Mimo trudnych doświadczeń, życia na ulicy, braku rodziców itp. są bardzo radośni, otwarci, kontaktowi, a przede wszystkim bardzo uzdolnieni…Ich radość życia, permantenty uśmiech na twarzy, ciekawość świata udzielały się wszystkim... Będąc z nimi przekonywaliśmy się jeszcze bradziej, że warto poświęcić choć kawałek swojego życia misjom...Chłopcy są dla nas takimi małymi misjonarzami, którzy niosą radość tam, gdzie są i tym, z kim przebywają...
Grupa, która gościła w Polsce, to tzw. sekcja akrobatyczna…Poniżej fragment filmu (trochę słabej jakości, bo z telefonu komórkowego), pokazującego, co chłopcy potrafią….
Joseph Kony urodził się około roku 1962 w miejscowości Odek w Ugandzie. W 1988 r. ogłosił się prorokiem i wysłannikiem Ducha Świętego. Twierdził, że we śnie miał widzenie Ducha Świętego – Lakwena, który nakazał mu podbić Ugandę i wypędzić z niej wszystkich grzeszników. Kony miał zadbać, by państwem rządzono kierując się Dziesięcioma Przykazaniami. Od 1989 r. Kony i jego Armia Bożego Oporu (Lord’s Resistance Army) pustoszą północną Ugandę. Ideologia LRA to połączenie wierzeń chrześcijańskich i starych afrykańskich kultów. Do 1986 r. wszyscy przywódcy Ugandy - Obote, Dada i Okello - wywodzili się z północy kraju zamieszkanej przez Acholich. W 1986 r. władzę w Ugandzie przejął pochodzący z południa Yoweri Museveni. Acholi, którzy, służąc dotąd w ugandyjskim wojsku, dokonywali pogromów na południu, poczuli się zagrożeni. W północnej Ugandzie zaczęły wybuchać zbrojne bunty. Ze wszystkich partyzanckich armii przetrwała do dziś tylko LRA - dowodzona przez Kony'ego.Walka LRA z rządem prezydenta Museveniego to przede wszystkim masowe zbrodnie na miejscowej ludności. Co więcej, najbardziej charakterystycznym i zarazem najbardziej brutalnym elementem działalności LRA jest masowe wykorzystywanie „dzieci-żołnierzy”, które są uprowadzane i pod przymusem wcielone w szeregi partyzantki. Dzieci stanowią dziś ok. 80% stanu bojowego LRA. Uważany za jednego z największych zbrodniarzy Afryki - 46-letni Joseph Kony jest ścigany przez Międzynarodowy Trybunał Karny.
źródło: W. Jagielski, Joseph Kony – koszmar Ugandy, 2.06.2006, Gazeta.pl, http://wyborcza.pl/1,86659,3191833.html, 28.05.2009. M. Plaut, Behind the LRA’s terror tactics, 17.02.2009, BBC NEWS, http://news.bbc.co.uk/2/hi/africa/7885885.stm, 28.05.2009. M. Gerson, Cornering A Killer In Africa, 9,01.2009, The Washington Post, http://www.washingtonpost.com/wp-dyn/content/article/2009/01/08/AR2009010803029.html, 28.05.2009.
Problem wykorzystywania tzw. “dzieci żołnierzy” dotyczy około 36 współczesnych konfliktów zbrojnych. Jednak w toczącej się ponad 20 lat wojnie domowej w północnej Ugandzie to tragiczne zjawisko występuje z największą jaskrawością.
Od prawie ćwierć wieku Uganda jest pustoszona przez bezwzględne bandy powstałej w połowie lat 80-tych Bożej Armii Oporu (LRA), założonej przez Josepha Kony'ego, który ogłosił siebie prorokiem i głosem Ducha Świętego. Walki z rebeliantami z LRA trwają do dziś, a w ciągu ostatnich kilkunastu lat partyzanci wymordowali prawie 100 tys. osób, prawie milion stało się uchodźcami. Zgodnie z informacjami zawartymi w raporcie „Child Soldiers Global Report 2008”opublikowanym przez Coalition to stop the use of childsoldiersod początku konfliktu około 25 tys. dzieci zostało uprowadzonych przez LRA i zmuszonych do wstąpienia do ich szeregów, a następnie wyszkolonych na brutalnych żołnierzy. W okresie od maja 2002 do maja 2003 r. uprowadzono aż 10 tys. dzieci.
“Pierwszej nocy musieliśmy przejść 10 mil dźwigając ciężkie ładunki. Mimo, że nic nie zrobiliśmy bito nas nieustannie”. (...) “Czułam się okropnie. Znałam tego chłopca wcześniej. Byliśmy z tej samej wioski. Odmówiłam zabicia go. Powiedzieli wtedy, że mnie zastrzelą. Wycelowano we mnie. Musiałam to zrobić. Chłopiec pytał mnie: "Dlaczego to robisz?" Powiedziałam, że nie mam wyboru. Po zamordowaniu chłopca kazali nam zanurzyć ręce w jego krwi.” (...) “Gdy mianowano mnie kapralem musiałem udowodnić swą lojalność zabijając pałką siedmioro dzieci”.
To nie są fragmenty opowieści z obozów szkoleniowych, które istniały w czasach I czy II wojny światowej. Tego typu zdarzenia codziennie mają miejsce dziś w tym niewielkim afrykańskim państwie. Najstraszniejsze jest jednak, że zostały one opowiedziane ustami chłopców i dziewczynek, których wiek często nie przekracza 16 lat.
m.in. za: M. Konarski, Dzieci zapomnianej wojny, 13.12.2005, Portal Spraw Zagranicznych,
Child Soldiers Global Report 2008, Coalition to stop the use of childsoldiers, http://www.child-soldiers.org/, 27.05.2009.
Jak już niektórych z Was informowaliśmy, grupa akrobatyczna (15 osób) z domu dla chłopców ulicy z Namugongo jest w Polsce. Najpierw chłopcy byli 2 tygodnie w Różanymstoku na warsztatach, a potem przedstawiali efekty swojej pracy w różnych miejscach w naszym kraju. W sobotę ich poznamy...
„Szaleńcy Pana Boga” - kolejny film o misjonarzach … widzieliśmy już wersję o Kubie z ks. Andrzejem i ks. Darkiem… Dziś pokazywano doświadczenia misjonarzy w Afryce.
Coraz bardziej uświadamiamy sobie, że nie można do końca zrozumieć Afryki, tamtejszych ludzi, mentalności zwyczajów bez doświadczenia rzeczywistego życia w tamtej części świata. Żyć z ludźmi, którzy myślą inaczej, żyją inaczej, przeżywają inaczej…Trzeba chcieć przyjąć to, co jest tak odmienne od tego, co znamy… Nie forsować naszych rozwiązań, pomysłów, standardów zachowań. Nie jedziemy przecież po to ! Mamy po prostu być z nimi, a nie obok nich.
Jeszcze bardziej żyje w nas pragnienie wyjazdu i poznania chłopców z Namugongo… Część z nich jest obecnie w Polsce (wczoraj byli w Częstochowie …). Szkoda, że nie możemy do nich dołączyć….Praca…Ale jeszcze troszkę ponad miesiąc… Im bliżej 27 czerwca tym – pragnienie i radość z wyjazdu wzrastają, a wraz z nimi obawy o to, czy sprostamy…Musimy.. hehehe. „Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według [Jego] zamiaru” (Rzymian 8,28).
Wczoraj oglądałam film o działalności misjonarzy w Afryce. W filmie poruszono temat roli kobiet w społeczeństwach afrykańskich….
Kobieta, mimo że to na jej barkach spoczywa utrzymanie domu, przygotowywanie posiłków, troska o dzieci, opieka nad nimi, a bardzo często także uprawa roli i hodowla bydła, pozostaje na marginesie… W Afryce to mężczyzna odgrywa wiodącą rolę społeczną. Niemalże cały dochód z pracy kobiety przypada mężowi i to on decyduje, w jaki sposób pieniądze. Jak zauważa siostra Celina Natanek ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek NMP Królowej Afryki (Sióstr Białych): „Gdyby nie praca kobiet, Afryka nie miałaby większości zysków. Niestety zyski już do niej nie należą. To właśnie kobiety na swych barkach tak naprawdę budują Afrykę”. Od najmłodszych lat - jako małe dziewczynki – znają swoje obowiązki i wiedzą, że głównym zadaniem przez dalsze ich życie będzie ciężka praca. Potem w wielu przypadkach rodzice będą decydować o przyszłości swoich córek. Ciekawym jest fakt, iż już w latach 40-tych siostry zakonne uczyły mieszkanki Afryki wielu przydatnych czynności – m.in. tkactwa.. Dziewczyny tkały dywany, co pozwoliło im w większej mierze być odpowiedzialnymi za swoje życie…Mogły się z tego utrzymywać. Co więcej, dla afrykańskich kobiet Chrystus był rewolucjonistą, bo bardzo często zwracał się właśnie do nich…
Edukację kobiet w Afryce i walkę o ludzką godność zawdzięcza się misjonarzom i misjonarkom. Oni edukowali kobiety, uczyli je rzemiosła, przydatnych czynności dnia codziennego.
Obecnie trudna sytuacja kobiet zaczyna się bardzo powoli zmieniać in plus. Kobiety coraz częściej starają się i podejmują wysiłki, aby zmienić swoją trudną sytuację.
Rząd wielu państw Afrykańskich (np. Tanzanii) coraz częściej ułatwia kobietom dostęp do nauki, czego wynikiem jest coraz większa liczba kobiet studiujących i zajmujących wyższe stanowiska w państwie. Kobiety wierzą w przyszłość i promieniują nadzieja. „Oczywiście, potrzeba kilku pokoleń aby zmienić przyzwyczajenia i przesądy” - dodaje s. Celina Natanek.
Za 37 dni wyjeżdżamy do Ugandy…Jak ten czas błyskawicznie leci…Właśnie słucham internetowej stacji radiowej z ugandyjską muzą…W ogóle nie słychać w tych afrykańskich rytmach (oczywiście mówię o samej muzyce, bo ichniego języka nie rozumiem…jeszcze, hehehe), że ten niewielki naród afrykański tak wiele doświadczył….Ale to chyba natura ludzi żyjących na Czarnym Lądzie… Zresztą podobne wrażenie mieliśmy obserwując ludzi na Kubie… Mimo dość „specyficznych” warunków społecznych i politycznych, Kubańczycy cały czas się uśmiechają, no i kubańska muzyka…. Kupiliśmy sobie dwie płytki CD, no i cały czas „męczę” kubańską salsę podczas jazdy autem…Gorąco polecam: http://www.connectuganda.com/. Teraz chyba do kubańskiego repertuaru dołączą rytmy ugandyjskie…Pozdrawiam. Madzia
Dziś na nowo odkryłam płytę Mietka Szcześniaka pt. „Spoza nas”…To tak w kontekście naszego wyjazdu…Przecież nie ma się czego bać…
„Czekaj na wiatr w górę niech uniesie cię nie musisz się bać kiedy skrzydła wiary masz czekaj na wiatr gdy poczujesz powiew ten wystarczy twój jeden krok
(…)
możesz z lotu ptaka widzieć świat możesz poszybować…”
Żeby to nasze "rzeźbienie" na tym blogu stało się nawykiem - postanowiliśmy byś systematyczni. Będziemy zatem starać się pisać prawie codziennie - oczywiście w miarę możliwości. Przygotowując się do wyjazdu - czytamy "tematyczną" literaturę.... Ostatnie odkrycie to "Heban" Ryszarda Kapuścińskiego, który zaczarowuje z każdą przeczytaną stroną.... To coś niesamowitego, w jaki sposób Kapuściński - obrazuje wszystkie problemy i konflikty Czarnego Lądu. A już majstersztykiem jest to, że źródła konfliktu w Ruandzie przedstawił na niecałych dwu stronach...W krótki, przejrzysty i klarowny sposób tłumaczy korzenie masakry, która wydarzyła się w tym państwie...Wszystko, co pisze autor, czytelnik przeżywa razem z nim....NIESAMOWITE. Dziś zabieram się do kolejnej książki.... Przemko właśnie czyta o chorobach w afryce...Ja nawet nie chcę się nakręcać...hehehe.
Choć minęło już 8 miesięcy od naszego powrotu z Kuby, to mamy wrażenie, że to miejsce i związane z nim wspomnienia pozostaną w nas na zawsze. Nie tylko dlatego, że wyspa jest malowniczym miejscem, ale przede wszystkim dlatego, że mogliśmy zobaczyć coś, co zazwyczaj ucieka oczom turystów… prawdziwe życie Kubańczyków. Kuba to urokliwy, urzekający krajobrazem i roślinnością zakątek świata. Mimo tego po pierwszych dwu tygodniach pobytu mieliśmy wrażenie, że właśnie w tym malowniczym kraju można utracić nadzieję szybciej niż gdziekolwiek indziej.
Kiedy przygotowywaliśmy się do wyjazdu, nasze wyobrażenie o Kubie było zupełnie inne od tego, co zobaczyliśmy po przybyciu do Havany. Pomijając cudownie kolorowe – i na dodatek sprawne – samochody z czterdziestych, pięćdziesiątych lat, uśmiechniętych ludzi i oczywiście kubańską muzykę, samo życie w tym miejscu totalnie różni się od tego, co widzimy na filmach w telewizji i na zdjęciach w przewodnikach turystycznych.
Nie będziemy pisać o tym, jakie wrażenie zrobiła na nas stolica tego państwa, o tym, jak jest tam brudno i w jakim – delikatnie określając – ubóstwie żyją ludzie, bo wydaje się nam, że znacznie ważniejszą sprawą jest fakt, iż warunki życia na Kubie sprawiają, że w tym państwie umiera nadzieją na ,,lepsze jutro”.
Panujący na wyspie system polityczny i gospodarczy wpływa na wszystkie dziedziny życia przeciętnego Kubańczyka. Wszechobecna kontrola władzy, notoryczny brak wszelkich produktów w sklepach, skrajnie niskie zarobki, są generatorami ogromnego lęku, obaw oraz frustracji związanych z tym, że nawet osoby z najbliższego otoczenia mogą donosić na siebie do przedstawicieli partii rządzącej. Powody mogą być różne – najczęściej fakt innego myślenia niż nakazuje reżim.
Mimo tego ludzie na Kubie są uśmiechnięci i z pozoru otwarci względem turystów. Z pozoru – ponieważ nawiązując jakikolwiek kontakt z obcokrajowcem – liczą zazwyczaj na zrobienie na nim jakiegoś interesu, oferując odpłatne doprowadzenie go do jakiegoś wartego zobaczenia miejsca lub usiłując sprzedać kubańskie cygara za śmiesznie niską cenę.
Z drugie strony Kubańczycy są permanentnie – od ponad 50 lat – pozbawiani nadziei, kreatywności, chęci polepszenia swoich warunków życia. Przyzwyczaili się do tego, co mają i chyba nie są świadomi, że można żyć inaczej…
Powszechnie oglądanym obrazkiem w stolicy są odnowione dla turystów piękne, pamiętające czasy kolonialne, budowle w starej Havanie, a także zrobione na wzór europejski place zabaw dla dzieci. Z jednym zastrzeżeniem. Budynki zazwyczaj odnawiane są od frontu – ściany boczne są niemal w rozsypce, a place zabaw ... są ogrodzone i zamknięte na klucz, a przy wejściu stoją ochroniarze lub policjanci, pilnujący aby czasami nie weszło tam żadne dziecko i nie zniszczyło żadnej zabawki. Obok placu zabaw można dostrzec dzieci…bawiące się na ulicy tym, co znajdą w śmieciach, które notorycznie są wyrzucane przed budynki mieszkalne.
No właśnie…mieszkania kubańskie to miejsca, do których często strach wejść… Ich stan techniczny nie tylko jest krytyczny, ale wręcz zagrażający życiu i zdrowiu ludzi, którzy tam mieszkają. Większość budynków w centrum Havany jest tak stara i zaniedbana, że grozi zawaleniem i nie nadaje się do tego, aby ktokolwiek tam mieszkał.
Będąc w Havanie mogliśmy przekonać się na czym polega praca misjonarska. Tam zrozumieliśmy, jak ważne są misje i na czym polega praca misjonarzy. Mogliśmy się o tym dowiedzieć dzięki ks. Andrzejowi Borowcowi, który jest polskim misjonarzem – salezjaninem – pracującym w parafii w samym sercu Havany. Ks. Andrzej, mimo że miał wiele obowiązków w parafii, poświęcił nam bardzo dużo czasu i to właśnie on pokazał nam, jak żyją jego parafianie. Nigdy w życiu nie spodziewalibyśmy się, że człowiek, który nas widzi po raz pierwszy w życiu, okaże nam tyle serca, otwartości, życzliwości i troski… Spotkanie z tym niesamowitym człowiekiem oprócz tego, że było dla nas prawdziwymi rekolekcjami, to również pozwoliło nam zobaczyć autentyczne życie Kubańczyków. Dostrzegliśmy jak funkcjonuje parafia salezjańska w Havanie, jak funkcjonuje oratorium oraz jaką pracę musi wkładać misjonarz w to, aby być dla ludzi i z ludźmi.
Czas spędzony w tym miejscu niewątpliwie zmienił patrzenie na nasze własne życie, na naszą wiarę oraz na nas samych. Może zabrzmi to banalnie, ale po powrocie do Polski oboje byliśmy jeszcze bardziej przekonani o tym, że potrzeba naszej modlitwy i wsparcia nie tylko wszystkim misjonarzom posługującym na Kubie, ale i tym którzy pracują we wszystkich innych miejscach, w których brakuje nadziei.
musial.karg@gmail.com -
Jesteśmy małżeństwem od 2004 r.
Latem 2009 r. spędziliśmy kilka miesięcy na placówce misyjnej w Namugongo w Ugandzie. Byliśmy w ośrodku CALM - Children and Life Mission, gdzie przebywa około 180 chłopców.