środa, 29 lipca 2009

Chłopcy z CALM

Wczoraj minął miesiąc od kiedy tu przyjechaliśmy. To już praktycznie połowa naszego pobytu w CALM. Nawet nie wiemy, kiedy ten czas minął.


Każdy z chłopców nam coś pokazuje, a my chłoniemy tę naukę jak gąbka.


15-letni Simon to dowód, że z dziecka ulicy (żył 7 lat na ulicach Kampali) można wyrosnąć na świetnego chłopaka, bardzo ciekawego życia (cały czas pyta nas o życie w Polsce, o rolę kobiet w Europie, o podziały rasowe, o historię naszego kraju). 9-letni Joshua zarażony wirusem HIV uczy nas przezwyciężać lęk związany z obcowaniem z chorymi na tę afrykańską plagę (podobno co czwarta osoba w Ugandzie jest zarażona). Joseph jest dowodem na to, że dziecko urodzone przez prostytutkę, dziecko, które ma lekki niedowład prawej strony ciała, może być cudownie otwartym chłopcem, który jest jednym z lepszych uczniów w klasie.

Każdy z chłopców to inna, trudna historia. Na szczęście większość tych bolesnych doświadczeń chłopców to już przeszłość.

piątek, 24 lipca 2009

Przedstawienie, spacer i błogosławieństwo

W ubiegłą niedzielę przygotowaliśmy przedstawienie z okazji Missionary Childhood Day. Mimo że chłopcy z CALM dość trudno angażowali się do pracy, to jednak w końcu zebraliśmy jakąś dwudziestkę najbardziej zapalonych i ten skit chyba należy uznać za nasz wspólny wolontariacki sukces. Nasi aktorzy nagrodzeni zostali gromkimi brawami. Po przedstawieniu mieliśmy wspólny uroczysty obiad pod gołym niebem (kilka fotek znajdziecie po kliknięciu w zdjęcie „Maluchy z CALM”).

Zaczynamy coraz bardziej poznawać Ugandę i jej mieszkańców. Kilka dni temu wybraliśmy się na krótki spacer niedaleko ośrodka. Przechodząc obok domów (w większości przypadków lepianek) cały czas słyszeliśmy komentarze na nasz temat… Nie rozumiemy oczywiście luganda, ale słowa „muzungu” czy też „buzungu” są już nam dobrze znane. Generalnie biali wzbudzają tu dość dużą sensację. Dzieci na nasz widok płaczą (chyba ze strachu) lub też wyciągają ręce po słodycze… Dorośli bacznie nas obserwują. Gdy ich pozdrawiamy, na ich czarnych twarzach rysuje się szeroki uśmiech zaskoczenia… A jak już coś powiemy w luganda (chłopcy nauczyli nas kilku podstawowych grzecznościowych zwrotów)... to dopiero są szczęśliwi… Aaa, bardzo ciekawa rzecz. Widzieliśmy jak wyrabia się tutaj cegły (fotki w albumie „Uganda - ludzie”). Zaczepiliśmy człowieka, który właśnie „produkował” cegły, by budować sobie dom. Miał specjalną drewniana formę, w którą nakładał glinę, nadawał jej odpowiedni kształt, a potem układał na ziemi, po to, by te cegły później wypalać. Ciekawy widok…trochę nie z tej epoki… No i niesamowicie otwarty radosny człowiek…

Najważniejsza informacja dla mieszkańców tego maleńkiego kraju: doczekaliśmy się deszczu… To błogosławieństwo dla Ugandy. Od długiego czasu nie padało i w wielu miejscach tego kraju panuje ogromna susza. Na północy bardzo wielu ludzi umarło z powodu głodu. W telewizji cały czas pokazują zdjęcia z północnych dystryktów, gdzie ludzie opłakują swoich bliskich. Ten tutejszy świat wydaje się zupełnie inny od naszego… Jakby się cofnąć o jakieś kilkadziesiąt (jak nie więcej) lat wstecz.

wtorek, 21 lipca 2009

Piasek w oczach...

Czerwony piasek Ugandy często wpada do oczu – szczególnie, gdy idziemy drogą z CALM do Namugongo. Droga jest piaszczysta, więc gdy mijają nas samochody lub boda-boda (motocykle-taksówki, które mogą zabrać nawet do trzech pasażerów) nie ma szans, by piasek nie dostał się do oczu. Często nie pomaga nawet osłona w postaci okularów słonecznych… Jak tego piasku wleci nam trochę, to oczy strasznie pieką tak, że później trzemy je cały czas rękoma. Potem zaczynają łzawić… Wraz ze łzami piasek usuwany jest z oczu… Potem wszystko wraca do normy.

Idąc po tej ognisto-czerwonej drodze uświadamiamy sobie, że często mamy w oczach „piasek”, który nam nie przeszkadza…Ziarnko po ziarnku wpada do oka, a my często nawet tego nie odczuwamy. Potem ten piasek zamazuje rzeczywisty obraz świata, w którym żyjemy… Nie pozwala dostrzegać krzywdy drugiego człowieka, cierpienia, choroby, prawdy. Można to porównać do takiej chmury piasku, która się tworzy, gdy przejeżdża samochód. Przez tę chmurę kurzu nie widać tego, co jest za nią... To taka ściana, oddzielająca nas od tego, co prawdziwe.

Zadajemy sobie wtedy pytanie, ile razy ten „piasek” wpadł nam do oczu i my nie zwróciliśmy na to uwagi? Pięć, dziesięć, dwadzieścia, a może tysiąc lub więcej… A ile tego piasku mamy teraz? Czego nie widzimy?


Wiemy, że każde ziarenko piasku usunięte z oka, to taki mały kroczek w dobrą stronę, to nieustanne wzrastanie w tym, do czego zostaliśmy powołani. To krok do przodu w naszej DRODZE.

poniedziałek, 20 lipca 2009

Praktyczne informacje - ciąg dalszy

Od kiedy jesteśmy w Ugandzie bacznie obserwuję różne rzeczy związane z moimi zainteresowaniami zawodowymi, czyli gospodarką, inwestycjami, infrastrukturą. Poruszając się trochę po Ugandzie, widzimy wiele budujących się domów. Architektonicznie nie są to jakieś wymyślne projekty, jednak sposób budowania jest bardzo interesujący i w sumie znacznie różniący się od tego znanego nam ze współczesnej Europy. Materiał, z którego tu się buduje to czerwona cegła, którą Ugandyjczycy sami wypalają. Praktycznie na każdym placu budowy można dostrzec piec służący do wypalania cegieł, które są jeszcze bardziej czerwone niż tutejsza ziemia. Rzadko który dom jest otynkowany, natomiast prawie każdy dom ma w oknach kraty. Domy murowane należą do rzadkości i głównie znajdują się w dużych miastach lub ich bliskich okolicach. Większość ludzi mieszka w lepiankach budowanych z gliny lub drewna, gdzie dach pokryty jest trzciną lub liśćmi bananowca. Kolejną rzeczą, myślę, dość ciekawą jest kwestia wody. Uganda leży na podmokłych terenach, co też sprawia, że jest tu bardzo dużo przepięknej roślinności. Wodociągi są praktycznie w głównych miastach i to jeszcze nie wszystkich. Większość ludzi zaopatruje się w wodę dzięki studniom, których też jest niewiele - z reguły jedna studnia na kilka rodzin. A że rodziny są tu bardzo liczne (standardowo około ośmioro dzieci) i choć wody jest sporo, to przepustowość w korzystaniu z jednej studni – średnia. Tam, gdzie są studnie, nie ma kanalizacji, w związku z czym ścieki odprowadzane sa w ziemię. Ciekawostka jest to, że rzadko kiedy dochodzi do zanieczyszczenia wody gruntowej, co wynika z tego, że tutejsza czerwona ziemia posiada w sobie bardzo dużo związków uniemożliwiających skażenie wody gruntowej. (bardzo ogólnie to opisałem, ale dla ciekawskich mogę zgłębić temat po powrocie) Jeśli chodzi o gospodarczą stronę Ugandy, to wstrzymam się jeszcze ze swoimi komentarzami, bo cały czas odkrywam coś nowego.

sobota, 18 lipca 2009

Poczuj serce


Czy żyjesz w zgodzie z własnym sercem? czy zaglądasz czasami w swoje serce?
Życie Ugandyjczyków, historie chłopców, rozmowy z przypadkowo napotkanymi ludźmi, cała tutejsza atmosfera sprawia, że zaczynam ,,zaglądać” w swoje serce.

Ostatnio uczyłem chłopaków rzeczy związanych z opatrywaniem drobnych ran, skaleczeń i całkiem przypadkowo odkryłem, że oni nie wiedzą nic o istnieniu tętnicy, na której można wyczuć puls bijącego serca. Spytałem się zatem, czy chcą poczuć swoje serce… Oczywiście wszyscy byli jak najbardziej ,,za”. Układałem ich dwa palce na tętnicy szyjnej, zadając pytanie „can you feel it?”. Na początku odpowiedzi były różne, ale po około godzinie wszyscy byli pewni o posiadaniu własnego serca. Stwierdzili, że zanim wstaną z łóżka, będą sprawdzać czy ich serce bije.

Zwracam tutaj uwagę na rzeczy, których wcześniej nie dostrzegałem, które tak bardzo spowszedniały, że przestały cieszyć. Tutaj człowiek jeszcze bardziej dostrzega i docenia piękno tych małych, zwyczajnych – oczywistych rzeczy. Zachwycającym jest picie herbaty wczesnym rankiem, kiedy to jeszcze powietrze jest świeże, rosa na trawie przyjemnie chłodna, a serce pełne siły do pracy.

Dla tych którzy czytają bloga zachęta: ,,poczuj swoje serce” – może powie ci coś, co zmieni twój dzień, tydzień, miesiąc, rok, życie. A co On chce nam przez to powiedzieć? Odpowiedź ukryta jest w: 2 Kor 4,18.

środa, 15 lipca 2009

Nasze zadanie, tutejsza mentalność i poszukiwania szczura

W niedzielę obchodzony jest w Ugandzie Missionary Childhood Day i z tej okazji mamy przygotować z dziećmi krótkie 10-15 minutowe przedstawienie. Zebraliśmy zatem pomysły, napisaliśmy scenariusz i zabraliśmy się do pracy. Najpierw przez ponad godzinę zbieraliśmy najmłodszych chłopców… Jak przyszło kilku, to wysłaliśmy ich po kolejnych…Poszukiwania aktorów trwały tak długo, bo ci szukający zbierali kolejnych maluchów przez co najmniej 20-30 minut. Niektórzy nawet nie wrócili.. Zaginęli w akcji niczym Chuck morris… Po około godzinie wreszcie udało się zgromadzić jakąś dziesiątkę – chyba takich bardziej zdyscyplinowanych. Będą grać plemię peruwiańskich Indian, hehehe. Mamy też chłopców grających Japończyków, Polaków i nawet … Eskimosów. Zobaczymy co nam z tej pracy wyjdzie… Trzymajcie za nas kciuki.

Wczoraj wieczorem podszedł do nas Gabriel i poprosił, by Przemo opatrzył mu nogę. Większość młodszych chłopców nie ma butów, więc często ranią sobie stopy. Gabryś miał dość głęboką ranę w stopie i nie bardzo mógł na niej stawać. Zabraliśmy więc go do naszego pokoju, by Przemek zrobił mu opatrunek. Po drodze dopadł nas jakiś maluch i postanowił nas eskortować do pokoju. W czasie gdy uncle Pchemeke (siemeke – tak mniej więcej chłopcy wymawiają imię Przema) w korytarzu przed naszym pokojem opatrywał ranę, ja z tym drugim chłopcem usłyszeliśmy jakieś szelesty w skrzyniach obok umywalek. Pytam się zatem: „co to było?”. Na to maluchy: „szczur.. ciociu, zaraz go zabiję”. Jeden z nich zaczął więc wyjmować wszystko ze skrzynek, w których prawdopodobnie był szczur… Zasugerowałam, żeby otworzył drzwi, to szczur ucieknie… Na to ten drugi: „Nie, nie – jak ucieknie to zje nam kurczaki, trzeba go zabić. Ciociu ja go zaraz zabiję…” Było już późno więc mieliśmy problemy ze światłem. Chłopaki nie dokopali się do szczura, ale powiedzieli, że dziś po szkole przyjdą i go zabiją… Najlepsze jest to, że dla nich to normalka… Podobno często ganiają za szczurami… Ciekawe czy dziś będziemy świadkami egzekucji szczura…

Pozdrawiamy Was mocno. Wiecie, że już nam drygi tydzień zleciał? Nawet nie wiemy kiedy… Gorące uściski

wtorek, 14 lipca 2009

Słówko na dobranoc

Godzina 19:15. Jest już całkowicie ciemno. Gdzieniegdzie z okien widać tylko przebijające się światło. Noc jest cudna. Nigdzie wcześniej nie widziałam tylu gwiazd na niebie. Migoczą tak, jakby puszczały do mnie oko. Mam wrażenie, że ugandyjskie niebo zawieszone jest o wiele niżej niż to nasze. Może to tylko wrażenie, a może oczy mi się otworzyły szerzej… Podnoszę głowę i przez liście palmy widzę księżyc, który od kilku dni jest w pełni.

Spuszczam wzrok i widzę kilka par wielkich radosnych oczu utkwionych we mnie. Po chwili w ciemności do tych kilku par oczu dołączają białe zęby… To Gabriel, Johnson oraz Tete, którzy siedzą obok mnie. Obejmuję tego pierwszego i zaraz przytula się kolejny. „Auntie Magda, how was your day?” – pyta jeden z chłopców. „It was very good” – odpowiadam – „What about yours?” „It was fine, but I missed you”. Mówię – „I missed you too”. Uśmiech na jego twarzy się powiększa, a moja ręka jest mocniej ściśnięta… Trzyma ją kurczowo i chyba nie chce puścić…hehehe.


Słuchamy „Słówka na dobranoc”. To znaczy chłopcy słuchają, bo ja nie rozumiem luganda. Bardziej koncentruję się, żeby chłonąć wszystko to, czego tam doświadczam. Obserwuję maluchy. Co niektóre usypiają z głową utkwioną w kolanach. Gdy ich zaczepiam, podnoszą głowę i się uśmiechają po to, żeby zaraz wrócić do wygodnej pozycji. Wielu z chłopców przed około godziną wróciło ze szkoły i są już bardzo zmęczeni. Przed nimi jeszcze nauka na jutro oraz kolacja. Potem – około 22:00 gonimy ich do łóżek.


Wstajemy na błogosławieństwo. Jeszcze krótka modlitwa, w czasie której podchodzi do mnie William i chwyta mnie na za rękę. W czasie modlitwy większość z nich ma zamknięte oczy… Prawie całkowita ciemność. Jak zaczynam mówić „Zdrowaś Mario…” po polsku, czuję na sobie jeszcze więcej par oczu wpatrzonych we mnie i widzę jak chłopcy nasłuchują wszystkich dziwnych dla nich dźwięków: sz, cz, szcz itd. Już prawie koniec “Good night talk”. „In the name of the Father, and the Son and the Holy Spirit”. Moje ręce są już wolne, bo chłopcy robią znak krzyża… Teraz czas na oklaski. Wiele modlitw i spotkań grupowych kończy się oklaskami. Nawet w czasie Mszy św. podczas podniesienia nie ma dzwonków, tylko oklaski…

Rozchodzimy się. Chłopcy idą się uczyć, a ja gonię na chwilę do biura. Zanim tam dotrę, jak zwykle zaczepi mnie Gabriel lub Brian: „Auntie, teach me sth in Polish, please, please”. „Ok. Today I am going to teach you a new word: school – szkoła”. “Śkola”, Śikola”… Powtarzam: “szkoła”. “szikola”. Ok. almost perfectly”.

Zaraz do nich wrócę, by potłumaczyć im trochę matematykę….

piątek, 10 lipca 2009

Teraz coś śmiesznego: Efekty prac polskich wolontariuszy..hehehe.

Chłopcy są niesamowici… I jak się szybko uczą… hehehe. Chyba dobrych nauczycieli mają…hehehe.


czwartek, 9 lipca 2009

Coś więcej niż zdjęcia...

Wielkie dzięki za to, że jesteście z nami i śledzicie bloga. Bardzo się z tego cieszymy. Dzięki za wszelkie uwagi i komentarze. Już kilka razy pytaliście o zdjęcia pokazujące nie tylko chłopców, ale warunki życia tu na miejscu… Na samym początku, jak tutaj przyjechaliśmy, zamierzaliśmy opisywać i pokazywać ogromną biedę i nędzę, jaką można tutaj zobaczyć. Jednak po kilku dniach pobytu w tym niezwykłym miejscu stwierdziliśmy, że nie będziemy tego robić, ponieważ pokazywanie tych trudnych warunków życia może spowodować, że na każdą następną rzecz, o której będziemy na tym blogu pisać, będziecie patrzeć właśnie przez pryzmat nędzy…. TEGO NIE CHCEMY.


Będąc tutaj staramy się zobaczyć coś więcej niż tylko trudne historie życia, ból, cierpienie, biedę i bolesne wspomnienia, jakie noszą w sobie chłopcy. Właśnie dlatego chcemy, by ten blog służył do pokazywanie tego – CZEGOŚ WIĘCEJ. Radosnych spojrzeń chłopców, błysku w oczach, szczerzących się do nas zębów i trzymania nas za ręce…

Czas na szczegóły związane z Ugandą, jej mieszkańcami i życiem w tym kraju, będzie jak wrócimy i będziemy mogli się spotkać z Wami przy aromatycznej herbacie. Opowiemy wszystko co, tu przeżyliśmy i zobaczyliśmy.


Zaspakajając jednak ciekawość zainteresowanych zamieszczamy kilka fotek z pokojów chłopców.


Chłopcy, latający brat i wisząca mysz...

Jak się obserwuje tutejsze dzieciaki, to wydaje się, że są one inne… Nie wiem dlaczego... może przez to, że są tak bardzo samodzielne, no i nie mają możliwości być przytulane i rozpieszczane przez rodziców. Już od małego piorą swoje ubrania, no i zajmują się sobą… gdy coś się im stanie, coś je boli lub po prostu mają zły dzień – siadają gdzieś w koncie i szlochają…

Jak się bawią, to na maksa…nie patrzą na to, czy ktoś jest obok. My sami czasami uciekamy od nich, żeby nas czasem nie staranowali…Ostatnio bawiliśmy się w „ryby w sieci”. Część z nas stała w kole trzymając się za ręce (sieć), a w środku były inne dzieci (ryby), których zadaniem było wydostanie się z sieci… Tak poobijana już dawno nie byłam…hehehe.. Ale ile radości im ta zabawa sprawiła… Tutejsze maluchy - jak wszystkie - są niesamowicie radosne… No i cały czas pełne energii.

Ale energii nie brakuje też starszym… Kizito – (jeden z wujków) – cały czas się śmieje, brat Denis z Kongo – niczym „night dancer” lata do Kampali na kurs angielskiego (w każdym razie tak twierdzi), a dodatkowo prowadzi ubogacające rozmowy z Przemem nt. różnych paranormalnych zjawisk, Radek i Marcin w przerwach nauczania chłopców różnych śmiesznych słów po polsku ( np. „świnia ja parachata”) robią sobie treningi breakdance, a ja ostatnio usuwałam warkoczyki z głowy Angeli (wiecie, że czarnoskórym nie rosną włosy tak, jak nam? Angela miała zrobione warkoczyki, których od 3 miesięcy nie myła... Dziś umyła włosy po ponad 90 dniach).

Wracac do chłopców, to wczoraj wieczorem idąc do naszego pokoju – zachodziliśmy do chłopców, żeby im życzyć dobrej nocy. W jednym z domków mieszka taka „drużyna pierścienia” – same asy… Mają taki smród w pokoju, że nie można wytrzymać…A co

zrobili wczoraj??? Powiesili sobie zdechłą mysz nad drzwiami… No i nie omieszkali nam jej pokazać… A jacy dumni byli...


Zdjęcia:

Na górnym jest Józek TETE - fajny chłopiec... Cały czas woła na nas Muzungu... Pociecha... A na dole - myszka oczywiście... z domku TETE i innych łobuzów...