piątek, 15 maja 2009

Dlaczego misje? Początek był na Kubie... Tam zrozumieliśmy, że chcemy czegoś więcej...


Choć minęło już 8 miesięcy od naszego powrotu z Kuby, to mamy wrażenie, że to miejsce i związane z nim wspomnienia pozostaną w nas na zawsze. Nie tylko dlatego, że wyspa jest malowniczym miejscem, ale przede wszystkim dlatego, że mogliśmy zobaczyć coś, co zazwyczaj ucieka oczom turystów… prawdziwe życie Kubańczyków. Kuba to urokliwy, urzekający krajobrazem i roślinnością zakątek świata. Mimo tego po pierwszych dwu tygodniach pobytu mieliśmy wrażenie, że właśnie w tym malowniczym kraju można utracić nadzieję szybciej niż gdziekolwiek indziej.

Kiedy przygotowywaliśmy się do wyjazdu, nasze wyobrażenie o Kubie było zupełnie inne od tego, co zobaczyliśmy po przybyciu do Havany. Pomijając cudownie kolorowe – i na dodatek sprawne – samochody z czterdziestych, pięćdziesiątych lat, uśmiechniętych ludzi i oczywiście kubańską muzykę, samo życie w tym miejscu totalnie różni się od tego, co widzimy na filmach w telewizji i na zdjęciach w przewodnikach turystycznych.

Nie będziemy pisać o tym, jakie wrażenie zrobiła na nas stolica tego państwa, o tym, jak jest tam brudno i w jakim – delikatnie określając – ubóstwie żyją ludzie, bo wydaje się nam, że znacznie ważniejszą sprawą jest fakt, iż warunki życia na Kubie sprawiają, że w tym państwie umiera nadzieją na ,,lepsze jutro”.

Panujący na wyspie system polityczny i gospodarczy wpływa na wszystkie dziedziny życia przeciętnego Kubańczyka. Wszechobecna kontrola władzy, notoryczny brak wszelkich produktów w sklepach, skrajnie niskie zarobki, są generatorami ogromnego lęku, obaw oraz frustracji związanych z tym, że nawet osoby z najbliższego otoczenia mogą donosić na siebie do przedstawicieli partii rządzącej. Powody mogą być różne – najczęściej fakt innego myślenia niż nakazuje reżim.

Mimo tego ludzie na Kubie są uśmiechnięci i z pozoru otwarci względem turystów. Z pozoru – ponieważ nawiązując jakikolwiek kontakt z obcokrajowcem – liczą zazwyczaj na zrobienie na nim jakiegoś interesu, oferując odpłatne doprowadzenie go do jakiegoś wartego zobaczenia miejsca lub usiłując sprzedać kubańskie cygara za śmiesznie niską cenę.

Z drugie strony Kubańczycy są permanentnie – od ponad 50 lat – pozbawiani nadziei, kreatywności, chęci polepszenia swoich warunków życia. Przyzwyczaili się do tego, co mają i chyba nie są świadomi, że można żyć inaczej…

Powszechnie oglądanym obrazkiem w stolicy są odnowione dla turystów piękne, pamiętające czasy kolonialne, budowle w starej Havanie, a także zrobione na wzór europejski place zabaw dla dzieci. Z jednym zastrzeżeniem. Budynki zazwyczaj odnawiane są od frontu – ściany boczne są niemal w rozsypce, a place zabaw ... są ogrodzone i zamknięte na klucz, a przy wejściu stoją ochroniarze lub policjanci, pilnujący aby czasami nie weszło tam żadne dziecko i nie zniszczyło żadnej zabawki. Obok placu zabaw można dostrzec dzieci…bawiące się na ulicy tym, co znajdą w śmieciach, które notorycznie są wyrzucane przed budynki mieszkalne.

No właśnie…mieszkania kubańskie to miejsca, do których często strach wejść… Ich stan techniczny nie tylko jest krytyczny, ale wręcz zagrażający życiu i zdrowiu ludzi, którzy tam mieszkają. Większość budynków w centrum Havany jest tak stara i zaniedbana, że grozi zawaleniem i nie nadaje się do tego, aby ktokolwiek tam mieszkał.

Będąc w Havanie mogliśmy przekonać się na czym polega praca misjonarska. Tam zrozumieliśmy, jak ważne są misje i na czym polega praca misjonarzy. Mogliśmy się o tym dowiedzieć dzięki ks. Andrzejowi Borowcowi, który jest polskim misjonarzem – salezjaninem – pracującym w parafii w samym sercu Havany. Ks. Andrzej, mimo że miał wiele obowiązków w parafii, poświęcił nam bardzo dużo czasu i to właśnie on pokazał nam, jak żyją jego parafianie. Nigdy w życiu nie spodziewalibyśmy się, że człowiek, który nas widzi po raz pierwszy w życiu, okaże nam tyle serca, otwartości, życzliwości i troski… Spotkanie z tym niesamowitym człowiekiem oprócz tego, że było dla nas prawdziwymi rekolekcjami, to również pozwoliło nam zobaczyć autentyczne życie Kubańczyków. Dostrzegliśmy jak funkcjonuje parafia salezjańska w Havanie, jak funkcjonuje oratorium oraz jaką pracę musi wkładać misjonarz w to, aby być dla ludzi i z ludźmi.

Czas spędzony w tym miejscu niewątpliwie zmienił patrzenie na nasze własne życie, na naszą wiarę oraz na nas samych. Może zabrzmi to banalnie, ale po powrocie do Polski oboje byliśmy jeszcze bardziej przekonani o tym, że potrzeba naszej modlitwy i wsparcia nie tylko wszystkim misjonarzom posługującym na Kubie, ale i tym którzy pracują we wszystkich innych miejscach, w których brakuje nadziei.

Magda i Przemek

2 komentarze:

  1. Gratuluję odwagi, życzę powodzenia i z nieceirpliwością czekam na Wasze następne relacje. Pozdrawiam, marta

    OdpowiedzUsuń
  2. Życzę Wam Kochani wszystkiego dobrego,jestem pewna,że dacie tym dzieciakom,to czego będa potrzebowały najbardziej.Jesteście dobrymi i cudownymi ludzmi,a to najważniejsze,dzieci będą przeszczęśliwe:*Trzymajcie sie ciepło:)
    Luiza

    OdpowiedzUsuń